sobota, 1 stycznia 2011

29.12.2010 GRANICA ROSYJSKO-CHIŃSKA






[K:] Rano opuściła nas współpasażerka, której imienia nie zdążyliśmy poznać, a przywitały piękne widoki terenów przy granicy z Mongolią. Piękne, bo na ogromnej przestrzeni nie było niczego. Taki minimalizm pejzażu. Co jakiś czas tylko mignęło kilka domków, przejechał samochód. Dotarliśmy do Zabajkalska. To 6661 km od Moskwy. Jest tu przejście graniczne - opuściliśmy Rosję, mamy ostęplowane wizy i czekamy na wjazd do Chin. Czekamy i to bardzo długo - tu ok 5 godzin (w tym czasie zmieniono podwozie) i na przejściu po chińskiej stronie (Manzhouli) planowany jest postój podobnej długości. Rosjanie sprawdzali pociąg zaglądając w różne dziwne miejsca, a kontrolerka paszportów bardzo długo mi się przyglądała (oczywiście musiałam stanąć twarzą do niej - podobnie na przejściu białoruskim), i patrząc mi na czoło, czy na brwi o coś do mnie mówiła (o jakiejś rozdijnce?). Mierzyła mnie chyba minutę zabierając mi paszport i tak samo paszport oddając. Albo coś ze mną jest nie tak, albo coś z tym zdjęciem w paszporcie. Mam nadzieję, że następnym razem będzie lepiej.
[W] - K. to dziwota i może w końcu się z tym pogodzi, po tych oględzinach Pani celniczki, patrzyła i patrzyła i się dziwowała, a ja z wielkiim trudem nie zlałem się ze śmiechu. Wczoraj postawiliśmy na medycynę naturalną i przed snem zażyliśmy nieco polskiej gorzałki,potem na ciało bielizna z długimi nogawkami i rękawami i obudziłem się innym człowiekiem, katar prawie odpuścił i kaszlę 3 razy łagodniej - wiwat polska gorzała! Rrrryyyyyyyyyyjakrakieta - Rodacy, pijcie rodzimą wódkę! Dziś głównie stoimy zamiast jeździć. W Zabajkalsku siedzieliśmy 6 godzin. Sądząc, że wychodzimy na chwilę i zaraz wróćimy do pociągu, ubraliśmy się wyjątkowo - K. krótkie spodnie od piżamy i (na szczęście) polar i kurtkę, a ja kalesony, na to krótkie spodenki i bluzę. Okazało się, że do pociągu wrócić nie możemy, i w tych egzotycznych strojach poszliśmy zobaczyć okolicę. Patrzono na nas jak na skończonych kretynów, ale i kilka osób się życzliwie uśmiało pytając, czy nam nie zimno. Pyknęliśmy też kilka fotek pociągu, i facet upomniał nas, że zabronione i wskazał napis na bramie dworca - rzeczywiście wielki napis po rosyjsku i angielsku informował o zakazie fotografowania - słodka nieświadomość i zakazana fotka jest na karcie. Wstąpiliśmy do budy, na której widniał napis informujący o kawie. Okazało się, że to budka prowadzona przez rosyjskich Turków, ze świetną muzą i teledyskami z płyty w tv nad ladą, stoły pokryte grubą folią, do której przyklejały się nam łokcie, plastikowe kwiatki i ślicznie pozwijane serwetki do ocierania ust w czerwonych stojaczkach. Ale nic to! Najlepszy był nasz sąsiad przy, a raczej na stoliku obok. Otóż cały stół zajmowało odarte ze skóry zwierzę przykryte lekko zakrwawioną folią (na moje oko był to baran). Choć właściciele byli sympatyczni, jakoś nie zapytaliśmy, czy możemy zrobić foto. Zwłoki na stole wydawały się być absolutnie normalną sprawą, więc i my traktowaliśmy je, jak gdybyśmy ich nie widzieli. Zaskoczony jestem, że K. zdołała w takim klimacie wypić kawę [K: ej! ale to nie tak, że jestem jakąś obrzydliwą paniusiową ciapą, przewrażliwioną na wszysko - ja mam po prostu wrażliwy żołądek i nie daleko mi do reakcji skrajnych -mimo mojej woli] i zjeść ciastko (bardzo smaczne) - zapłaciliśmy 60 rubli za dwie kawy i ciacho i wróciliśmy na dworzec, gdzie w poczekalni pooglądaliśmy raszian tiwi. Wcześniej próbowaliśmy rozkminić maszynę w holu dworca, sądząc, że skorzystamy tam z netu, ale albo machina nas przerosła, albo służyła ona tylko do doładowywania telefonów pre-paidowych. Karoli od mrozu zsiniały łydki, a ja wyskoczyłem jeszcze do sklepu gdzie za 134 ruble zakupiłem mały chleb, batona dla K., gumę do żucia, piwo w litrowej puszce i kefir. Następnie pociąg i kontrola, zaglądanie w różne zakamarki i podejrzliwe przyglądanie się K. Krótka chwila jazdy i znowu kontrola, tym razem chińska. Za oknem widzimy Mandzhouli i zajebiste podświetlane budynki z kolorowymi neonami. Pogranicznicy chińscy mają fajowe, zielone mundury zimowe i czapy uszanki, takie same jak rosyjscy. Na początek miłe zaskoczenie - gdy odpowiedzieliśmy Panu "Nihao" (chińskie dzień dobry ) od razu skumał, że my Ratmonkey z daleka i zwrócił się do nas po angielsku. Oboje mamy ultrapoważne miny, bo w przewodniku wyczytaliśmy, że nie należy się uśmiechać, by kogoś nie obrazić. Bardzo poważni odpowiadamy więc na pytania kolejnej Pani w mundurze - "name", "together?","first time in china?" - ładnie i poważnie udzielamy odpowiedzi, bo kogo jak kogo, ale chińskiej władzy obrażać nie zamierzamy. Ustaliliśmy sobie też wspólną wersję w razie jakichś kłopotów, wypytywań, aresztu, czy kontroli osobistej. K. całą tą kontrolą jest trochę zdołowana i dostaje skrętu kiszek, a ja muszę się hamować, by nie zacząć się śmiać - ot takie różne reakcje na te same sytuacje. Przechodzi gładko, dostajemy pieczątki do paszportów i znów czekamy masę czasu - tym razem wolno nam zostać w pociągu...a że na stacjach toalety w pociągu są zamknięte, jest nam bardzo niekomfortowo - ja to jeszcze byłem przy pisuarku jakieś 8 godzin temu, ale K. ostatnio chyba wczoraj przed snem. Błagaaaam - ruszmy już i otwórzmy kible... Młodzież coś nabroiła i się cieszy, a Pani nauczycielka krzyczy - "i szto smiesznota?szto smiesznota?", a moja Smiesznota kochana śpi, mam nadzieję, że jej pęcherz wytrzyma, bo śpi na moim posłanku.

1 komentarz: