sobota, 1 stycznia 2011

27.12.2010 KRASNOJARSK-IRKUCK




[K:] Dziś zdarzyło nam się jeść śniadanie o zachodzie słońca i to nie dlatego, że wstaliśmy wieczorem. Noc była dosyć ciężka, po pierwsze przez chrapanko współpasażerów (choć w sumie się już przyzwyczaiłam), po drugie przez temperaturę - strasznie gorąco. Prowadnicy dorzucają do pieca, a w zamkniętym przedziale gdzie śpią 4 osoby, gdzie nie da się choćby uchylić okna temperatura jest ciężka do zniesienia - zwłaszcza, kiedy się śpi pod sufitem. Zachód słońca przy śniadaniu zawdzięczamy zmianie czasu. Do śniadania zasiedliśmy ok 12.00 czasu Moskiewskiego (w Polsce 10.00), a tu gdzie byliśmy (+ 4 godziny do Moskwy) ok 16.00 - więc Słońce miało prawo powoli zachodzić. Zachód słońca, na tle małych, kolorowych domków na zboczach gór, które na chwilę się pojawiły. (Aleksander - zdrobniale Sasza - nie Saszka -tłumaczył wczoraj W., że takie osady powstały podczas budowy kolei i do dziś z kolei się utrzymują. Czasem takie domki to dacze, które podobno nadal są bardzo popularne w Rosji).
[K: ]Wczoraj na stacji zakupiliśmy placuszek (racuszek) z kawioru (ikry) - no nawet dobry (10 rubli = ok 1zł) i półtoralitrową butlę piwa OCHOTA 8%, którą razem z naszymi towarzyszami skonsumowaliśmy. Nowy pasażer, który wczoraj przywitał nas rano okazał się bardzo sympatycznym adwokatem pracującym w Krasnojarsku w więzieniu i prokuraturze. Ma na imię Slawa (Wieczyslaw). Poczęstował nas Kwasem Chlebowym (podobny piłam na Ukrainie) i próbował rozmawiać jak się tylko dało. Był pełen podziwu dla nas i naszej wyprawy (w słowniku pokazał słówko POWAŻANIE i SZACUNEK) i pytał czy się nie "boiamy" [(że tak sami do Kitajców jedziemy bez zorganizowanej grupy - przyp. W.)]. Zachwalał góry Ałtaj gdzie można pojechać do "kurortu" dla "oddechu". Do rozmowy włączał się towarzyszący nam od Moskwy kamrat, który ma chyba na imię Gregorij albo jakoś inaczej.
W domu 12.52, a tu od kilku godzin już ciemno...
[W] - Trzecia doba spędzona na tym kawałku przestrzeni i trochę mi odbija, od nic nierobienia bolą plecy, ale znalazłem sposób na małe rozciąganie, porobiłem przysiady, można też sie podciągnąć na metalowych uchwytach. Zrobiłem sobie też kompletną kąpiel i zmieniłem w końcu okrycie (gacie i koszulkę). Znalazłem gazetę "komsomolskaja prawda" i wydukaliśmy z K.,że ostatnio Moskwę odwiedził Sting i mówił o muzyce, polityce i pieniądzach. Na pierwszej stronie napis "jak się czuje Pugaczewa po operacji serca". Czekamy na kolejną stację, gdzie zamierzamy się trochę okupić...
[W] - Stacja Iliańskaja - wskakujemy do sklepiku na peronie. Jestem z siebie dumny, bo mój raszian langłidż poszedł gładko. 323 ruble, a za nie - 2 chleby, znane nam serki topione firmy na "h", serek tostowy, dwie potrawy zalewane wrzątkiem "Doszurak" i znane nam z wczoraj piwo "Ochota krewkoje", po którym tak dobrze spaliśmy. Przy okazji poznajemy marże babuszek - otóż - wczoraj zapłaciliśmy 120 rubli za 1,5 litra, dziś w sklepie 115 za 2,5 litra, ale nie mamy nikomu za złe - należy się babuszkom za stanie na mrozie i wożenie saniami produktów - poza tym to chyba jedyne źródło ich utrzymania. Żałujemy tylko, że do dziś nie spróbowaliśmy ryb, ani ziemniaków z kurą, rybą lub parówką - ale za każdym razem, gdy chcieliśmy kupić jedzonko od babuszek, następował wzrokowy kontakt porozumiewawczy z naszym Prowadnikiem, który odradzał zakup. Uznając, że gość wie co mówi, czekamy na stacje bliższe Bajkału, a tam z pewnością zakupimy wędzone ryby omul. A ziemniaczki (kartoszka) z przyrządzanymi w domu przez babuszki dodatkami i tak spróbujemy, nawet gdybyśmy mieli odchorować, ale to później. Do rozkurzenia mamy jeszcze ok. 650 rubli, więc posmakujemy jeszcze różności. Acha - K.jest wegetarianką i decyzje dotyczące zakupów musimy podejmować uwzględniając ten fakt, ale jest twardzielką, gdyż te zalewane "Doszuraki" są o smaku wołowiny i dzielnie godzi się z tą myślą. Ciekawe co to będzie, jak Kitajce dadzą nam potrawkę z kota (hyhyhy...).

1 komentarz:

  1. Wiedziałam, że Janeczka jest twardzielką :) Przeczytałam maila i nie mogę uwierzyć, że jesteście w Pekinie... Cieszę się :)

    OdpowiedzUsuń