środa, 5 stycznia 2011

02.01.2011 DALEJ JESZCZE PEKIN

[K:] Dziś wstaliśmy wcześnie, a nie było to łatwe. W nagrodę mogliśmy zjeść pyszne śniadanie - baozi - które tak posmakowało nam pierwszego dnia (prawdopodobnie sprzedawane tylko rano), do tego coś co w smaku przypominało mleko sojowe, podane nam na ciepło. Po przejściu kilku dobrych kilometrów spoktała nas kolejna nagroda - market Panjiayuan - targ staroci. I to nie byle jakich. Można było kupić mnóstwo pięknych rzeczy - naprawdę pięknych. Wszystko na targu było rozplanowane tematycznie - w jednym miejscu książki, w innym wyroby z kamienia, brązu, kaligrafia, obrazy. My zakupiliśmy czerwoną książeczkę Mao, za 35Y, które wytargowaliśmy - pierwszą propozycją sprzedawczyni było 70. Walczyliśmy dzielnie i choć to może nie mała kwota, będzie na pewno fajną pamiatką.  Wracając najpierw zakupiliśmy truskawki (!), a później gorącego słodkiego ziemniaka z beczki przerobionej na parownik (oczywiście na ulicy).  Zwiedziliśmy też Świątynię Nieba - Tiantan, z miejscem które Chińczycy uważają za środek świata. Padnęci całym dniem zwiedzania wróciliśmy do hostelu, gdzie pijemy herbatę i piwo przy chińskim serialu (leci już drugi odcinek więc zaraz będziemy wiedzieli o co chodzi). W pokoju mamy nowe koleżanki, ale chyba takie nieśmiałe bo nic nie mówią i uciekają.

























[W.] Baozi są pyszne, a ten napój na ciepło może być, ale bez szału, wolałbym normalne mleko. Targ staroci trzeba w Pekinie zobaczyć KONIECZNIE. Jest po prostu fantastyczny, odrealniony i podejrzewam, że gdybym w tej chwili miał ten ciężki szmal, który z pewnością zgromadzę do trzydziestki, zostawiłbym tu sporą jego część - zwłaszcza na meble i ceramikę. A jeśli idzie o negocjowanie ceny za książeczkę Mao, to ja tu zasług żadnych nie mam, poza  kręceniem głową, na znak, że to za drogo. K. jak prawdziwa twardzielka zjeżdżała z ceną w dół, aż Pani sprzedająca się uśmiała, ale ostatecznie wymiękła (Panie jakoś nie mogły porozumieć się werbalnie, więc zapisywały swe propozycje ołówkiem w notesie-niezły ubaw).W parku prowadzącym do świątyni spokaliśmy kilku miłośników latawców ( panowie po pięćdziesiątce i starsi). Zrobiło to na mnie ciekawe wrażenie. Latawce to chyba jedna z tych rzeczy, oprócz m.in. gadania z motocyklem, czy samochodem, upijania się grupowo do nieprzytomności, bekania, zbierania puszek po piwie i grania w gry video, których kobiety do końca nigdy nie zrozumieją. Świątynia Tiantan robi spore wrażenie, ale tłumy trochę mnie męczyły. By wleźć na krąg okręślający środek świata K.czekała dobre 5 minut, a ja musiałem lawirować z aparatem, by móc tą chwilę uwiecznić. 

1 komentarz: