środa, 26 stycznia 2011

23.01.2011 BOUDHA STUPA I PASHUPATI


[K:] Odwiedziliśmy dwie świątynie, jedną buddyjską, drugą hinduską, dwa bardzo ważne miejsca dla ludzi nepalu, dwa wielkie zabytki wpisane na listę UNESCO, dwa odmienne wrażenia.
Świątynia buddyjska BOUDHA STUPA wielka, biała ze złotymi wzorami symbolizującymi kwiaty lotosu, z oczami Buddy skierowanymi na cztery strony świata. Wokół niej mnisi, tybetańczycy, młynki modlitewne, miejsce pełne spokoju, zwłaszcza jeśli wkroczy się do niego z nepalskiej ulicy. Wszędzie powiewają flagi modlitewne. [W:] Lotosy nie tyle złote, co powstające z chluśnięcia wodną farbką na bazie szafranu, który jest tu tańszy niż u nas, ale i tak drogi, więc mieszanki przyprawowe kupuję bez jego dodatku. Co ciekawe, małe porcje szafranu można tu kupić prawie w każdym spożywczaku - kilkanaście miligram pakują w małe,plastikowe pudełeczka - chyba głównie dla turystów - znajdę więc źródło i dostanę po lokalnej cenie...
[K:] Zajrzeliśmy też do buddyjskiego klasztoru, gdzie mieszkają młodzi mnisi. Normalne chłopaki. Jeżdżą na deskorolkach, chodzą w adidasach, wszyscy z komórkami. [W:] A mnisi na deskach to nie byle widok. Siedząc na schodach świątyni, chrupiąc jabłka i obserwując chłopaków w czerwonych szatach przypomniały mi się czasy, gdy mieszkałem w internacie. K. też doświadczyła takiego pomieszkiwania w czasach liceum, więc oboje kumamy klimat, a młodzi mnisi robią wrażenie nieźle pokręconych młodych gości -chciałoby się z nimi pogadać przy "herbatce", ale nie wypada - to w końcu mnisi.
[K:] Druga świątynia to hinduskie miejsca kultu PASHUPATI. Przy świętej rzece byliśmy świadkami hinduskiego pogrzebu, spalenia ciała. Wydarzenie niezwykłe. Ceremonia polega najpierw na przygotowaniu zmarłego, żegnają się z nim najbliżsi (często lamentując). Przenoszony jest na miejsce spalenia, gdzie czeka ułożony stos drewna. Oczywiście zachowana jest kolejnośc poszczególnych czynności obrządku. Jednocześnie płonęły cztery stosy. Nie wiem jak mam pisać o tym wydarzeniu, żeby zachować jego powagę i jednocześnie oddać klimat jaki panował. Poruszyła mnie świadomość czyjejś śmierci, widok płonącego stosu. To wszystko po zmroku, w otoczeniu ludzi, na których to co się dzieje nie robi najmniejszego wrażenia. Szczątki wrzucane są do rzeki, tak jak wszystkie inne śmieci. [W:] Czytaliśmy o tym wcześniej, więc musieliśmy zobaczyć. Sporo się nachodziliśmy zanim dotarliśmy do punktu, z którego rzeczywiście obserwowaliśmy od początku do końca uroczystość ostatecznego pożegnania ze zmarłym. Był to najwyraźniej ojciec-głowa rodziny, ale... nie chcemy o tym pisać. Chwilami aż głupio czuliśmy się jako obserwatorzy tej dramatycznej dla rodziny chwili. Sądziliśmy oboje, że tu pogrzeby przebiegają w sposób uroczysty i wesoły - białe szaty, muzyka, śpiewy, śmiech etc. Nic takiego nie miało tu miejsca- chyba pomyliliśmy Nepal z Indiami. Siedzieliśmy na kamiennym chodniku po przeciwnej stronie rzeki, wokół nas mnóstwo ludzi - jedni palą papierosy, inni jedzą, handlują, młodzi palą blanty, obserwując ceremonię palenia ciała; to trochę jak mieszanka religijnego uniesienia i disco polo, powagi i kpiny, świętości i profanacji, ale obserwując tutejszych mieszkańców, tak właśnie ma być - dużo bardziej na luzie niż w Świętej Rzeczypospolitej Polskiej. Im niżej słońce chyli się ku zachodowi, tym lepiej się tu czujemy. Gdy po zmierzchu płonie sześć z dziesięciu kamiennych stanowisk, okadzając okolicę specyficznym zapachem palonego drewna, ciała, kwiatów i mokrego siana (palone ciało jest okładane od góry namaczanym w rzece sianem, tworząc w ten sposób niby piec i wydłużając proces palenia, by wszystko zostało dokładnie zwęglone), mam ogromną ochotę zrobić serię wyjątkowych zdjęć, oboje stwierdzamy jednak, że utrwalając te niezwykłe kadry ukradniemy część tej magii i sprofanujemy te święte dla mieszkańców Kathamndu miejsce. Mówiąc najprościej - stwierdzamy, że wyciągnięcie w tej chwili aparatu, będzie zwykłą "wiochą", a zdjęcia i tak nie oddadzą tego co czujemy.
[K:] W kompleksie chcieliśmy jeszcze odwiedzić główną świątynię, ale wejść mogą tylko wierni - hindusi. [W:] Tu też się popisaliśmy-Karola zdjęła obuwie i z klasą idzie do świątyni. Uwagę zwróciła jej młoda Hinduska, ok- zawraca. Dopiero po chwili widzimy na wprost wejścia sporych rozmiarów tablicę informacyjną, ale uwierzcie, że gdy nie ma prądu i palą się jedynie "jarzeniówki" zasilane agregatami i świece, to nawet taaka tablica potrafi człowiekowi umknąć. [K:] Udało nam się odwiedzić miejsce "spokojnej starości". A tu starsi ludzie, może mieszkańcy, zebrali się żeby śpiewać. Byliśmy więc świadkami koncertu na cześć Kriszny i innych bóstw. [W:] To z kolei jedno z takich miejsc, gdzie będąc zupełnie trzeźwym, czujesz się porządnie ujaranym.
[K:] Wracając w zupełnych ciemnościach (rzadko zdarzają się tu latarnie na ulicy), co nie jest tu proste, bo drogi do równych nie należą, trafiliśmy na bardzo "trendy" ulicę, a tam KFC i Pizza Hut! Niestety tu też dotarli. [W:] Będąc w Katmandu łatwo na nią traficie - to jedna z pierwszych ulic Thamelu idąc od południa, wielka, oświetlona, kolorowa, w jednym miejscu zebrały się wszystkie ekstra marki świata. A wśród tego luksusu brudne dzieciaki ogrzewające się przy ognisku z ulicznych śmieci i wdychający z woreczków jakiś klej, czy inną substancję.
[K:] Widok ten zrekompensowali mi panowie śpiewający i grający w jednaj z tutejszych "kapliczek", późnym już wieczorem.




2 komentarze:

  1. Я защитил диссертацию, так как сегодня я Господа с хорошим мастером.
    Prorodzinny Wojtula pozdrawia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Мы поздравляем вас и желаем вам дальнейших успехов! Мы гордимся разрыва - но так же, как стена между нами

    OdpowiedzUsuń