wtorek, 18 stycznia 2011

17.01.2011 SER KRAWIECKI



[W:]Electronic Heating Cup okazał się dokonałym zakupem. Wypiliśmy po 68 i pół herbaty i po dwanaście kaw nikomu za to nie płacąc ([K:] W. naprawdę wypił 4 kawy!). Herbatę mamy jeszcze z Polski, kawę kupiliśmy za 85 rupii i o dziwo wśród całego szajsu znaleźliśmy normalną naturalną kawę mieloną. Po deszczach trzeba było przeprowadzić wielkie suszenie ciuchów, bo w naszym pokoju nic nie schnie, a wręcz wilgotnieje. To ciekawe, że za dnia możemy łazić w sandałach i krótkiej koszulce, a śpimy w długiej bieliźnie, polarach, poowijani w śpiwory i koce. No ale do rzeczy - po sukcesie związanym z zakupem sprzętu gotującego wodę, postanowiliśmy jeszcze bardziej się usamodzielnić i kupić sobie po talerzu, takim metalowym, jakich tu pełno w każdym domu, czy knajpie. Wychodzimy na poszukiwania, po drodze zahaczając o znaną już nam knajpkę, w której K. jadła Dal Bhat, a ja przepyszne wegetariańskie curry. Pacpackarol najwyraźniej ozdrowiała, bo wreszcie ma apetyt i chęć spróbowania ciekawostek. Szalejemy więc i ku radości właściciela budki zamawiamy : 1. Vegetarian Mixed Thukpa - makaron smażony w sosie sojowym z dodatkiem warzyw(kapusta,cebula), a to wszystko pływa w lekkim bulionie curry - smaczne i sycące - 70 rupii


2. Vegetarian Curry - już nam znane, choć tym razem ciut inne, mieszanka warzyw, cieciorki i innych nasion, grochu, fasoli, wszystko w sosie curry - pyszne! - 50 rupii

3. Fried Dal - gęsta papka z fasoli lub grochu smażonego z cebulką i przyprawami - rewelacyjna sprawa i mocno sycąca - 60 rupii


4. Vegetarian Chowmin - podobne do Thukpy - makaron zasmażany z mieszanką warzyw i nasion, do tego dodaje się zwykłego keczupu łagodnego - smaczne, ale bez szału -40 rupii


5. Milk Tea - czyli standard - 10 rupii za szklaneczkę
6. Local Rakshi - i tu ciekawostka. Pytamy Pana co i jak, odpowiada, że to lokalne wino robione z jakichś małych, czarnych owoców (nie rozumiemy co próbuje nam wytłumaczyć). Zamawiamy szklaneczkę, a on przynosi szklankę wrzątku, jak sądzimy. Okazuje się, że jest to coś w rodzaju sety bimbru zalanej gorącą wodą. Łyk rozgrzewa rurę i żołądek i z pewnością pomaga w trawieniu, ale jest mało smaczne i lepiej nie wdychać oparów- powodują naturalny odruch wymiotny. Ciekawe, niesmaczne, rozgrzewające - szklaneczka za 30 rupii.
Objedzeni zaglądamy do kilku sklepików, ale ostatecznie trafiamy do Pani, która opchnęła nam magiczny kubek gotujący. Dla zasady zbijamy cenę z 55 do 50 i za stówę mamy dwa metalowe talerzyki. Następna wyprawa - chleb! Po ok. 45 minutach dochodzimy do punktu z tanim, wacianym i smaczym pieczywem za 50 rupii. Ale największa ciekawostka dopiero przed nami. Otóż od jakiegoś czasu marzy nam się żółty ser, a w Nepalu spotykamy jedynie twardy jak kamień, suszony ser z mleka jaka, albo taki podtapiany w plasterkach, tylko w turystycznych marketach na Lake Side i cholernie drogi, to samo jest z serkami topionymi. Ostatnio wypatrzyliśmy tablicę zapisaną nepalskimi szlaczkami, a pod nimi w nawiasie (cheese available here) - z ciekawości pytamy - dowiadujemy się że to ser z mleka krowy, tylko trzeba przyjść wieczorem. Przychodzimy więc o wyznaczonej porze i naszym oczom ukazuje się wielki krąg prawdziwego żółtego sera. Nie byłoby może w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że ser ten kupujemy u krawca, a za scenerię robią maszyny do szycia, igły, nici, sznurki i przeróżne materiały! A czemu by nie. Po poranku spędzonym na wpatrywaniu się w monitor na dodające się zdjęcie do bloga i parujące ciuchy, bardzo miłe zakończenie dnia. Acha - pierwszy raz dokonujemy zakupu ciucha, mianowicie K. wypatrzyła sobie spodnie, więc po przymiarkach odegraliśmy niezłą scenkę i sprzedawczyni ostatecznie zeszła z 500 do 350 rupii. Takie spodnie za 14 złotych? Rewela! Kolację mamy wymarzoną - kanapki z żółtym serem "krawieckim" i zupka zalewana wrzątkiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz