piątek, 7 stycznia 2011

05.01.2011 BAJKA DLA HANI


Wczoraj doszła nas wieść, że naszego bloga bardzo lubi pewna mała Hania, co z jednej strony jest bardzo miłe, z drugiej każe nam zastanowić się nad kształtem i wydźwiękiem naszych wpisów - obiecujemy być bardziej odpowiedzialni przy ich tworzeniu. Specjalnie dla naszej Hani dziś bajka prosto z dalekiego wschodu.
Dawno, dawno temu na Wyspie Czaszek, wśród wielu Małposzczurów, mieszkała mała Singaja, która od najmłodszych lat była bardzo ciekawa, jak wygląda świat poza wyspą. Bardzo lubiła słuchać historii, które starsze Singaje opowiadały przy ognisku i chętnie czytała książki o odległych krajach i zamieszkujących je stworzeniach. Po wielu latach postanowiła, że spakuje plecak i opuści wyspę, by na własne oczy obejrzeć krainy, o których tak wiele słyszała. Pożegnała się więc z najbliższymi i z wielkim plecakiem ruszyła w świat. Najpierw jechała potężnym, ciężkim pociągiem przez Rosję i krainę zwaną Syberią, gdzie temperatura sięgała czasem -50 stopni celcjusza. Nie widziała więc z okna żadnych bajkowych stworzeń, gdyż wszystkie pochowały się głęboko w swoich ciepłych norkach. Próbowała tu przepysznych ryb i pikantnych Doszuraków, a także ciemnego chleba Borodyńskiego. Jechała bardzo, bardzo długo, śpiąc na ciasnym łóżeczku wśród innych pragnących przygody lub wracających do swych domów. Silna lokomotywa zaprowadziła pociąg aż na drugi kontynent - Azję - gdzie Singaja wysiadła w mieście Pekin. Tu spotkała bardzo wielu ludzi, którzy wyglądali inaczej niż Ci napotkani po drodze, byli nieco mniejsi, mieli uśmiechnięte, okrągłe  buzie i szybko biegali po ulicach. Mówili też inaczej, w niezrozumiałym dla Singaji języku, zamiast liter malowali znaczki, nie jedli łyżką, widelcem i nożem tylko dwiema pałeczkami. Wiedziała z książek, że to Chińczycy, którzy bardzo lubią ryż i aromatyczną, wspaniałą herbatę. Okazało się, że tu w Pekinie, znacznie bardziej od ryżu smakują im przeróżne makarony z kolorowymi i pachnącymi dodatkami, a także gorące zupy i kaczki - najlepiej te w wersji po pekińsku.  Singaja spróbowała tu wielu nieznanych wcześniej potraw i piła bardzo pachnącą jaśminową herbatę. Oglądała też miasta, pawilony, świątynie które wybudowali tu wcześniej panujący cesarze. Dziś cesarz nie rządził już Chinami, które obecnie były zarządzane przez wielka Partię Komunistyczną. Po wielkich cesarzach, zostały tylko pałace i ogrody. Jeszcze przed pierwszym wielkim panującym, Qin Shi Huang, w V w p.n.e.  kiedy Singaji nie było jeszcze na świecie, zaczęto budowę Wielkiego Muru Chińskiego, który oddzielał te krainę od innych. Miał chronić mieszkańców przed napadami i rabunkami. Był długi na 6200 km. Późniejsi władcy dobudowywali kolejne fragmenty i dziś uważa się, że cały mur ma nawet 15000 km.
- To bardzo dużo - pomyślała Singaja i zapragnęła zobaczyć choćby fragment tej budowli. Postanowiła wybrać się na wycieczkę. Kupiła więc bilet do Badaling i w autobusie czekała na odjazd. Gdy autobus wypełnił się po brzegi, dostawiono jeszcze dwa krzesełka turystyczne, aby wielki mur mogli zobaczyć wszyscy zainteresowani. I taki wesoły autobus zawiózł całą grupę do Doliny Mingów, gdzie po śmierci złożono Cesarzy. Stamtąd autobus popędził do fabryki i muzeum pięknych i drogocennych kamieni. Po obejrzeniu zapierających dech w piersiach eksponatów, Singaja zasiadła z grupą Chińczyków do wspólnego posiłku, aby nabrać sił przed największą atrakcją dnia. Ciekawe, że na stole stało 8 talerzy z kolorowymi potrawami, jedna waza zupy i duża miska gotowanego ryżu. Przed każdym jedzącym stała niewielka, półokrągła miseczka, w której najpierw jadło się zupę, następnie nakładało do niej ryżu, zaś dodatki z ośmiu pozostałych talerzy należało schwytać pałeczkami i włożyć bezpośrednio do ust. Biedna SIngaja jeszcze nigdy nie jadła za pomocą dwóch patyczków, więc wzbudzała wielkie zainteresowanie Chińczyków. Pobrudziła też obrus, przez co było jej początkowo wstyd. Po chwili okazało się jednak, że obrus jest papierowy i każdemu z jędzących zdarzyło się choć raz upuścić potrawę z pałeczek. Singaję zdziwiło też to, że po posiłku, swoją miseczkę można było opłukać gorącą wodą ze stojacego obok baniaka i nalać sobie tej wody do picia.  Po bardzo smacznym posiłku autobus zawiózł grupę do miasta Badaling, skąd można było wyruszyć wzdłuż wielkiego muru. Sąpiąc i stękając z wysiłku, Singaja weszła jednak na najwyższy widoczny punkt, i choć silny i mroźny wiatr próbował ją zdmuchnąć, mocno trzymała się metalowej poręczy i z czerwonym z zimna  pyszczkiem pięła się do góry, z czego była bardzo dumna.
-Strasznie tu zimno, ale jak pięknie - pomyślała Singaja i swoim aparacikiem uchwyciła wiele wspaniałych widoków, po czym z wcale nie mniejszym wysiłkiem zeszła w dół do czekającego na parkingu autobusu. Po drodze poczuła zapach kawy i bardzo chciała rozgrzać brzuszek, ale nawet maleńka filiżanka kawy w Badaling, kosztowała tyle co cała cysterna we Wrocławiu, więc zrezygnowała z zakupu i zasiadła w cieplutkim autobusie, który zawiózł ją z powrotem do Pekinu. Z pewnością na dłuuuuugo zapamięta ogromny mur i na pewno będzie próbowała dowiedzieć się jak najwięcej na jego temat. Teraz układa się do snu - pewnie przyśni jej się kolejna podróż. Dobranoc.








[K:] Dziś znowu wieje - nigdy w życiu nie było mi tak zimno jak tu.
[K:] W Pekinie, i myślę że w całych Chinach są dostepne marki światowe. Bez problemu kupisz tu: kitkata, bulionetkę knor, gumy orbit, m&m, witaminy centrum, nike, adidasa, h&m, zara, head&shoulders, pantene itd, itd. Jest też oczywiście McDonalds, ale nie jest on najpopularniejszym fast foodem - zdecydowaną przewagę zyskał KFC - jest właściwie na każdej większej ulicy, zawsze są w nim tłumy, czasem nawet trzeba czekać na wolne miejsce.
[K:] Niestety nie wszystko w podróży jest proste  - dostaliśmy właśnie wiadomość, że pomimo tego, że w Lhasie mieliśmy się tylko i wyłacznie przesiadać (nasze połączenie lotnicze planowaliśmy z dwiema przesiadkami kilkugodzinnymi - najtaniej), potrzebne są nam pozwolenia na wjazd do Tybetu, których oczywiście nie mamy i jutro nie zdobędziemy. Mamy małe zamieszanie, trochę nerwów, ale mamy nadzieję, że uda się polecieć tylko z jedną przesiadką i będzie wszystko dobrze. Dla relaksu oglądamy film o najbardziej wyluzowanym kolesiu na świecie - Big Lebowski.
[W.] Dosiadają się do nas dwaj goście, i wydaje mi się, że to nasi sąsiedzi z pokoju - miałem rację. Okazuje się, że to Filip i Hero lub Liroy lub Herold lub jakoś podobnie - powtarza imię wielokrotnie, ale mają obaj bardzo dziwną wymowę, ponieważ są Holendrami. Podróżują od 2 miesięcy i byli w Indiach, Nepalu, w kilku miejscach w Chinach i na Pekinie kończą - za 4 dni wracają do Holandii na studia. Kolega o trudnym do powtórzenia imieniu włącza film "Office Space" i sącząc piwko i popalając chińskie papierosy, całkowicie się mu oddaje, za to Filip jest gadatliwy, ciekawy Polski i mający dużo większe doświadczenie w podróżowaniu, więc  wypytujemy go o wszystko co nam przyjdzie do głowy. Byli w Kantonie, więc mu mówię, że według naszego przewodnika tam bardzo popularne jest mięso z psów i kotów. Najpierw robi zgorszoną minę, jednak po chwili przyznaje, że nawet jeśli zjedli jakiegoś domowego zwierzaczka, to nieświadomie, bo menu było tylko po chińsku i pokazywali palcami poszczególne potrawy. Twierdzi, że wszystko tam było bardzo smaczne i cieszy się, że o popularności psiny i kociny dowiaduje się dopiero od nas. Czas przyjemnie nam mija i okazuje się, że przegadaliśmy jakieś 2.5 - 3 godz. My idziemy spać, chłopaki jeszcze zostają, bo hostel wydaje drinki do 1.30.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz