niedziela, 16 stycznia 2011

13.01.2011 MARCHEWKOWY FRYZ


[K:] Kobiety w Nepalu, są zazwyczaj kolorowo ubrane. Noszą też dużo biżuterii, najczęściej złotej, kolczyk w nosie i kilka kolczyków w uchu (niektóre nawet po 10 w każdym). Przypominają mi Induski, wiele nosi sari (pewnie dlatego, że jedną obok buddyzmu, z ważniejszych religii jest tu hinduizm), okrywają się wielkimi chustami. Głównie zajmują się domem. Często można spotkać robiące pranie (czasem wydaje się, że to główne zajęcie tutejszych kobiet - może dlatego, że zajmuje to dużo czasu, pierze się głównie ręcznie, właściwie przy każdym dostępie do wody, nad jeziorem, na ulicy przy hydrancie; poza tym suszące się pranie jest elementem krajobrazu - każde miejsce jest dobre do suszenia, kawałek sznurka, płot, trochę wolnej przestrzeni na ziemi, łąka). Poza praniem gotują i zajmują się dziećmi. (Zazwyczaj naczynia myje się tu na zewnątrz - nie w domu. Nasza "mama" pomimo tego, że ma niemałą kuchnię ze zlewem, zawsze myje i suszy naczynia przed budynkiem). Zbierają i noszą jedzenie dla zwierząt (używają do tego koszy, które często okazują się być za małe), w koszach roznoszą i sprzedają też warzywa, owoce. Pracują równie ciężko co mężczyźni na przykład przy budowie domu. Noszą cement, przenoszą ziemię, gruz. Kobiety w Nepalu są bardzo ładne. Mają ciemną karnację i ciemne włosy (farbowanie jest raczej domeną mężczyzn - zazwyczaj ich wybór pada na kolor rudy, jak wyjdzie jest miedziany - a dziś spotkaliśmy pana, któremu chyba nie wyszło (a jeśli tak miało być to przepraszam) miał włosy po prostu marchewkowe). Kobiety w Nepalu dbają o siebie, często na ulicy można spotkać pielęgnujące włosy (choć W. mówi, że wyczesują sobie wszy, bo jedna drugiej coś wyciąga i rozgniata o paznokcie), można nawet spotkać myjące się pod hydrantem przy głównej ulicy miasta (to akurat nie dotyczy tylko kobiet, widzałam już mężczyzn myjących zęby przy ulicy, czy "kąpiących się" w sadzawce).
[W:] Panowie, panowie - muszę przyznać, że oprócz widoczków górskich, od czasu do czasu można spotkać przepiękną niewiastę i jest to widok, przed którym większość z Was przystanie na dłuższą chwilę, niby to zawiązując buta, niby zmieniając coś w aparacie, by tylko móc popatrzeć. Kolorowo odziane, o ciemnej, aksamitnej skórze, przepiękne dziewczyny, z zazwyczaj długimi kruczoczarnymi włosami w blasku słońca, to obrazek jak z jakiejś kiczowatej reklamy szamponu, ale uwierzcie mi, że to szczególne wydanie kobiecości na długo pozostaje w pamięci. Ja oczywiście podróżuję z moją piękną, przyszłą żoną, i nie w głowie mi podglądanie jakichś tam przeciętnych Nepalek...
[K:] Nie powiem chłopcy miejscowi też niczego sobie - przystojni, szczupli, wysocy, z włosami o odcieniu glębokiej czerni, mknący na motorach przez miasto....pozostają w pamięci. Ja oczywiście podróżując z wyjątkowo przystojnym, przyszłym mężem, nie zwracam uwagi na jakichś przeciętnych Nepalczyków...([W:] szczupły, wysoki, z włosami, na motorze - toż to cały ja!)



[W:] Dziś obiad zjedliśmy z ulicznego wózka - najtańsza opcja i jakoś omijana przez europejskich i amerykańskich turystów, my jednak chcemy popróbować tego, co jedzą miejscowi. Za 60 rupii dostajemy talerz makaronu z warzywami z odrobiną mleka kokosowego i ostrego sosu z butelki. Tu ciekawostka: młody chłopak poleciał do sklepu i wrócił z sosem, po czym kombinował coś z kamieniem przy kapslu. Chcąc pomóc, wyjąłem mój scyzoryk, otworzyłem kapsel i wywaliłem do śmietnika obok. Okazało się, że chłopak chciał jedynie zrobić dziurkę w kapslu, bo w ten sposób spryskują oni potrawy sosem. No cóż - chciałem dobrze, a wyszło jak zwykle. Za 120 rupii najadamy się całkiem smacznie, trochę potem odczuwając surową cebulę. Zrobiliśmy dziś też pranie, pierwszy raz od opuszczenia chaty, trochę drogo, bo 500 rupii, stargowane z 525, ale to była konieczność, mamy więc teraz zapas na jakiś miesiąc, czystych, pachnących ciuszków (trochę głupio było mi oddawać podziurawione skarpetki, ale cóż - Nepalczycy często chodzą w jeszcze ciekawszych). Widzieliśmy też oddział poczty, budka w której jest biurko, na biurku kasetka zamykana na klucz oraz pieczątka z podstawką - ot i cały oddział poczty - no i oczywiście pracujący tu pan, kóry pozwolił mi skorzystać z pocztowej toalety, nalawając mi do kubełka wody. A propos toalet to ani tu ani w Katmandu nie widzieliśmy ani jednej publicznej; po krótkiej wizycie w Pekinie ciężko się nam przestawić, bo tam były na każdym rogu ulicy. Kolacja również z ulicy: talerz fasolowego curry za 50 rupii na spróbowanie (to "chat"). Poprosiliśmy "not spicy" a i tak powykręcało nam paszcze, do tego 5 samosów. Obżarci za stówkę wracamy do Pushpa Guest House, po drodze wstępując do sklepu po wodę. I tu nagle, jak grom z jasnego nieba, jak boski dotyk, jak anielski oddech rozwiewający me włosie, niczym światło nadziei w czeluściach nonsensu objawia mi się on, we własnej postaci, boski "Iceberg" z Himalayan Brewery Ltd. w Nepalu. Oczy me płoną iskrami podniety, serce wybija rytmy z repertuaru Sepultury, jak w zwolnionym tempie przełykam ślinę, gdyż już wiem, w tym jednym ułamku sekundy czuję connection z brązową butelką, wiem, że jesteśmy sobie pisani. Zostawiam jednak to dla siebie i o niczym nie mówię K., dopiero po wyjściu ze sklepu, gdy pyta, czemu się tak cieszę, dzielę się z Nią tą wspaniałą nowiną. Jakież szczęście rysuje się na jej twarzy, ileż nowego powiewu miłości tchnęła w Nią ta wieść. Mówi - kup. Ja się opieram. Kup - nie, za drogo. Wracamy do pokoju, nie ma prądu: - idź po tego browara. Dobra...
140 rupii i 650 mililitrów szczęścia zamkniętego w brązowej butelce. Pyyyszneeeee....
"z wydarzeń magicznych [K:] ": po powyższym opisie nie muszę się chyba rozpisywać - BEZCENNE!

2 komentarze:

  1. Jesteście Mistrzami :) czy dostarczyć Wam polski browar? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fifek na widok zdjęcia Wojtka z browarkiem od razu stwierdził: "bujek pije" (bujek to wujek). Chyba się za Wami stęsknił...

    OdpowiedzUsuń