piątek, 7 stycznia 2011

04.01.2011


[K:] Siedzimy właśnie w chińskim centrum handlowym, ja redaguję nasze relacje, po lewej pani przygląda mi się od 5 min, a po prawej Wojtuń zasnął i chrapie. Siedzimy tu bo się zmęczyliśmy. A poza tym jest tu w miarę ciepło i nikt nic od nas nie chce. Można siedzieć i pisać. [W:] a tak - zasnąłem i przez 10 minut nikt nie namawiał mnie do zakupu czegokolwiek, a przy okazji miałem strasznie porąbany sen...[K.] Centrum to bardziej przypomina Plac Zielińskiego we Wrocławiu niż Galerię Dominikańską - jest jednak dostosowane do potrzeb chińskich - znacznie większe. Można tu kupić chyba wszystko - my przybyliśmy po szampon i żel do mycia - znajdujemy bez problemu.
[W:] Zanim jednak się to wszystko wydarzyło, to rano wstąpiła od nas koleżanka z pokoju obok (ta sama, która zapraszała nas do zabawy w sylwestra ). Okazało się, że pochodzi z RPA i w 2009 rzuciła pracę w banku i wyjechała do Chin chcąc uczyć angielskiego. Bardzo to polubiła i teraz wie już, że praca w banku i wszystko co wiąże się z koncernami nie jest dla niej. Pytając o Polskę i naszą podróż pociągiem, wspomina Syberię, na której spędziła urlop, bo było blisko Chin i najtaniej. Mówi, że słusznie postąpiliśmy wyjeżdżając i że podróże potrafią bardzo odmienić człowieka (w pozytywny sposób) - Ona na przykład zwalczyła swoje lęki i nie jest już tak nieśmiała jak wtedy, gdy była przedstawicielką południowoafrykańskiej finansiery. Bardzo miła poranna konwersacja. Nie przedstawiliśmy się sobie z imienia, ale zapamiętamy tę jej wizytę, bo pomogła nam pośrednio w podjęciu bardzo ważnej w tym dniu decyzji - o czym za chwilę.







[K:] U nas 23.00 w Polsce 16.00. Przenieśliśmy się do Leo, tak żeby zobaczyć inny  hostel i musimy przyznać, że w poprzednim było lepiej (było tak przytulnie, bardziej domowo - mam wrażenie, że ten jest bardziej skomercjalizowany, jest dużo większy, do naszego pokoju musimy iść i iść, i iść...). No ale nie me tego złego - piszemy do Was oglądając "Batmana", a wcześniej koncert Marleya, Abby i "Odyseję Kosmiczną". Siedzimy w "sali telewizyjnej" już chyba 5 godzin - tylko tu jest internet . W tym czasie odpisujemy na Wasze maile, dosyłamy zdjęcia i co najważniejsze kupiliśmy bilety do Katmandu. Lecimy (mamy nadzieję) w piątek. To najtańsza opcja wydostania się z Pekinu. Podróż przez Tybet to w tym momencie koszt ok. 6000 Y- 1000 EUR - to dla nas prawdopodobnie równowartość życia przez miesiąc w Indiach (w Tybecie moglibyśmy spędzić 3-5 dni). Władze chińskie tak to wymyśliły - na wjazd do Tybetu trzeba mieć specjalne pozwolenia, trzeba wykupić wycieczkę z przewodnikiem, który będzie kontrolował pobyt tam i będzie pozwalał na oglądanie tego co można zobaczyć. Niestety tym razem nie będzie nam dane zobaczyć ginącej części świata - może jeszcze kiedyś się uda.
[W:] Zmiana hostelu nie wyszła nam na dobre, ale chociaż będziemy mieli porównanie. Tu jest fajnie, jeśli jest się Amerykaninem lub Brytyjczykiem (bardzo duże uogólnienie)  i mając kasę chce się zabawić przez kilka dni. Jest wielki telewizor, cała baza filmów dvd i świetnych koncertów, które możemy sobie wybierać w komputerze, są książki, gry planszowe, playstation, billard, rzutki, komputery z podłączeniem do netu i wiele innych atrakcji. Ludzie np. rano na kacu wychodzą w miasto zobaczyć jakąś atrakcję polecaną przez przewodnik Lonely Planet, po drodze próbują różnych miejscowych specjałów, robią zakupy i wracają do hostelu, gdzie przy piwie lub mocniejszych trunkach można pogadać, pooglądać filmy, koncerty, pograć w bilard itd.,ale jakoś wydaje nam się, że jechać w tym celu do Pekinu to rodzaj pewnego mało fajnego lansu i bansu. Nasz pokój jest jednak mocno zaniedbany, jest cholernie zimno, bo okno i drzwi mają ogromne szpary, zamek w drzwiach jest zepsuty i dla bezpieczeństwa trzeba trzymać bagaże w szafeczce pod kluczem (w sumie klucz nie potrzebny - taki zamek można otworzyć szpilką, ale zawsze coś). Zgłaszamy usterkę, mówią że naprawią zamek w drzwiach, ale nadal nie da się ich zamknąć. Okno nie ma żadnego zamknięcia (jest przesuwne), ale za nim są kraty więc nikt nie wejdzie, jednak jest zupełnie nieszczelne i gwiżdże, świszcze, stuka w nocy, wpuszczając przy tym do środka bardzo zimne powietrze - to wszystko trochę irytuje. Nie jesteśmy szczególnie wygodniccy i wymagający, ale porównując do Red Lantern House, Leo wypada słabiutko i zdecydowanie polecamy ten pierwszy. Poza tym w okolicy Red... ceny w sklepach były ciut niższe i łatwiej było o oryginalne żarełko, zamiast tego robionego i wycenianego pod turystów, jak tu przy samym centrum. A więc podsumowując jeśli chcecie się zabawić, jedziecie grupą, macie kasę i szukacie po prostu dobrej imprezy na kilka dni, wybierzcie Leo - jesteście w centrum, wokół pełno knajp, a w samym hostelu macie wszystko czego trzeba by fajnie spędzić czas. Jeśli zaś chcecie intensywnie zwiedzać, poznać hutongi, zjeść świetne baozi, czy "zupę do syta" a następnie w spokojnej, miłej atmosferze wypocząć po wzięciu prysznica w miejscu, w którym nie obawiasz się dotknąć bosą stopą podłogi - wybierzcie Red Lantern House. Cena dokładnie taka sama - 60 rmb/os w czterołóżkowym pokoju ze wspólną łazienką.
[K:] Z sytuacji zadziwiających: dziś do metra weszła pani niosąc dwie walizki przymocowane sznurkami do końców kija (takiego jakiego używa się do noszenia wody - przynajmniej tak mi się wydaje), i nikt się nawet nie zdziwił. Nas też już coraz mniej dziwi. [W:] do fanów filmów Kung-Fu - pamiętacie jak Pijany Mistrz kazał uczniowi targać wiadra z wodą? w ten właśnie sposób Pani nosiła dziś walizki...
[K:] Stwierdziliśmy, że gdybyśmy chcieli spróbować wszystkiego co sprzedaje się na ulicach musielibyśmy zostać tu dłuuuuuuuuuuugo, bardzo dłłłuuuuugo. Smak większości potraw, przekąsek jest nieporównywalny z niczym co jedliśmy do tej pory, o niczym też nie mogę powiedzieć, że nie było dobre. [W:] wszystko było ekstra, oprócz węża.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz