piątek, 28 stycznia 2011

27.01.2011 OBSIURPANY KOCZKODAN - CZYLI TYTUŁ BEZ SENSU

[K:] Chciałoby się zaśpiewać "dzień, który zaczął się marnie..." - spada nasza maszyna gotująca i troszkę odpada dno - robi się w nim dziura, która następnie zalewa się mlekiem, które W. gotuje chcąc zrobić Nepal Milk Tea. Ale nie ma tego złego - herbata prawie jak oryginał, i pyszne śniadanie. Wiem, że tak o tym jedzieniu ciągle, ale dziś W. naprawdę zaszalał i dostałam prawie takie jak w domu, a docenić trzeba to, że przygotowanie takiego w Nepalu nie jest łatwe. Chleba właściwie się tu nie je, więc niełatwo go kupić, a do tego twarożek (tu w zastępstwie tofu) z warzywami, to jest coś. W. dziś ma "spa day" i łapiąc każdy promień słońca w naszym pokoju robi sobie solarium. Balsamuje się i wogóle - pięknieje w oczach!






W:] Każdemu należy się czasem odrobina luksusu, więc po takim wyjątkowym śniadaniu, wziąłem bardzo długi prysznic, ogoliłem małyszowy wąsik i natarłem się balsamem. A jak słońce świeci pod odpowiednim kątem to na naszym łóżku można się wygrzewać i opalać - skorzystałem więc z tej okazji i nawet chyba ciut koloru me białe cielsko złapało. Spa zostało dziś zwieńczone umyciem zębów i uwaga...nitkowaniem i płukaniem płynem - no szał! ale muszę się ze wstydem przyznać, że zębów nie myłem grubo ponad dobę.
[K:] A poza tym to ma nową miłość! Zakochał się do tego stopnia, że jest w stanie stwierdzić, kiedy obiekt uczuć jest blisko. Nie da się zresztą tego nie poznać, bo warczy jak ta lala. Mówią na nią Royal Enfield i muszę to przyznać - jest piękna. Piszę jako o niej, bo jestem pewna, że ma kobiecą duszę. Jak nasza Jadzia (czechowsłowacka Jawa, wyprodukowana w 1961). Tylko Jadźka jeszcze nie jeździ, stoi w garażu i tęskni. A jak W. tęskni! Nie przesadzę jeśli wspomnę, że jej imię jest wypowiadane minimum raz na dwa dni. Czekamy teraz na wiadomość, czy ktoś kto może ją doprowadzić do ruchu podejmie się tego. Czekamy i jesteśmy dobrej myśli. A Royal, jestem przekonana, że prędzej czy później stanie w naszym garażu. [W:] O Royalach już chyba wspominałem - pokochałem te produkowane w Indiach maszyny od pierwszego wejrzenia. Klasyczny wygląd, jak sprzed 50 lat, piękna linia, duże koła, zgrabny silnik pojemności 500 ccm i ciekawy tłumik, przywodzący na myśl Junaka. W Pokharze gdy rozmawiałem o nich z Szefuniem, ten twierdził, że to szpanerskie motocykle dla młodych chłopaków, niepraktyczne, dużo palą i są hałaśliwe. Fakt, że są dość głośne, ale na pewno da się coś z tym zrobić, poza tym zależy to też od stylu jazdy. Poszperałem nawet w necie i znalazłem polskiego dystrybutora tych cudeniek. Nie będę zaprzeczał słowom K., że z przyjemnością postawiłbym obok Jadziuchny większego kolegę - i tu apel do moich przyszłych pracodawców: kochani pracodawcy - po powrocie jestem do wzięcia i to najlepiej jak najszybciej. Nie jestem w żadnej dziedzinie specjalistą, ale za to potrafię zrobić jajecznicę w hotelu w Kathmandu. Chcę mieć wolne weekendy i nie zabierać pracy do domu, najlepiej trzy godzinki dziennie, ale zniosę i osiem od bidy. Zarobki oczywiście powinny być przyzwoite i pozwalające na godną egzystencję w Rzeczypospolitej, Jadziuchnę ma być stać, by zawsze pięknie błyszczała, miała paliwo i wszelkie niezbędne kosmetyki. Niebawem obok ma stanąć Royal Enfield. Karola ma dostawać kolczyki z każdego odwiedzanego kraju, więc ma mnie być również stać na kolejne podróże. Chcę też w ramach premii otrzymywać bilety do kina, teatru, opery etc, by móc z K. pokazywać jej szałowe kolczyki. W przyszłości chcę być ojcem może trójki dzieci, więc kasy ma starczyć, by napełniać im brzuszki, posłać do szkół i na niektóre kursy: karate, judo, basen, angielski, hiszpański, chiński, niemiecki, rosyjski, francuski, tenis, narciarstwo prowadzone w języku japońskim, skoki spadochronowe, krav maga, filozofia, jogging, joga, kurs gotowania w Paryżu i to tyle na początek. Oferty możecie wrzucać na mail, odezwę się po powrocie. A za Jadźką rzeczywiście tęsknie i czekam niecierpliwie na hasło, które mam otrzymać w lutym.
Ale wracając do Bhaktapur - poszliśmy na obiad do knajpy poza granicami części zabytkowej i naprawdę tanio i smacznie pojedliśmy. Dowiedzieliśmy się również jak powiedzieć po nepalsku dziękuję, ale już po 10 sekundach nie pamiętaliśmy. Oglądając też gadżety dla turystów na ryneczku, znów odnalazł nas parskający kolega, któremu nadaliśmy imię "Pies" i znów chwilę za nami łaził, ale już nie był tak uparty jak wczoraj. K. strzeliła też fotkę dwóm chłopcom, którzy zawołali mamę, ta coś mruknęła do nich po cichu, po czym wystawili rączki, by K. dała im "many". [K:] Jeżeli chodzi o dzieci i ich stosunek do turystów, to mamy chwilami wrażenie, że Nepal musiała nawiedzić wielka grupa białych obładowanych ciastkami, czekoladami i wszystkimi słodyczami świata. Dzieci mają jedno skojerzenie: biały = "słit", "czokolada", "biskit"... Czy wyglądam jakbym miała przy sobie torbę ciastek? ([W:] No comment...)Jeśli odpowiadasz, że nic słodkiego nie masz, to słyszysz: "gif mi 5 rupii".
[W:] Na podwieczorek ugotowaliśmy kupione wczoraj ziemniaczki, prosta i rewelacyjna przekąska. A gdy zachciało nam się późnej kolacji po 22.00, okazało się, że o tej porze miasteczko jest praktycznie wyludnione i pogrążone we śnie. Wczesny sen oznacza jednak wczesną pobudkę, więc pod naszym oknem "impreza" zaczyna się już po szóstej.














Brak komentarzy:

Prześlij komentarz