środa, 26 stycznia 2011

24.01.2011 ŁAKOCIE



[K:] Durbar w Kathmandu to bardzo klimatyczne miejsce. Sidzieliśmy, piliśmy herbatę, którą przyrządziła Pani nie mówiąca ni w ząb po angielsku (ładnie się za to uśmiechała). Obo nas przeszło wesele, to i muzyka pograła, to się ktoś uśmiechnął na widok tańczącego W., to ktoś coś do jedzenia przygotowywał, ktoś popija rakshi, a ktoś obok w pośpiechu bogini świeczkę zapalił i dzwonkiem zadzwonił.[W:] By móc wchodzić na Durbar, mieliśmy nawet specjalne przepustki, a miejsce naprawdę jest klimatyczne, zwłaszcza po zachodzie słońca. Przy okazji dowiedziałem się co to za plansze z figurkami zwierząt sprzedają na straganach. To taka nepalska gra z bóstwami w tle. Sprzedawca dał mi poczytać angielską instrukcję i zaprosił, bym któregoś dnia wpadł, to zagramy, wyjaśni mi zasady i oczywiście sprzeda po wyjątkowej cenie. Snujemy się tak i przyglądamy ludziom, a potem bez zaglądania w mapę obchodzimy kawałek miasta na intuicję. "Prosto, czy w lewo?", "W leeewo, najwyżej później skręcimy w prawo" i tak się snujemy. W małym sklepiku wypatrujemy coś co interesowało nas od pierwszych chwil w Nepalu. Wielokrotnie widzieliśmy jak dzieciaki wysypywały na dłoń jakiś proszek z małej kolorowej torebki, zlizując potem lub wsypując bezpośrednio do ust. Oprócz dzieci widzieliśmy też sporo facetów z podobnymi torebkami, którzy smakowali łakocia np. po posiłku. A to co najbardziej nas uderzyło to ilość takich torebek na ulicach, chodnikach, wśród mas śmieci. Wiszą na widoku w sklepach w długich perforowanych taśmach i sprzedawca odrywa odpowiednią ilość. No to jedziemy, trzeba spróbować! "Patrz, facet ma tu tego ich łakocia, próbujemy?" Koszt 6 rupii, to prosimy po jednej na głowę. Karola przygląda się torebce i mówi "tobako". Jak, kurka wodna, tobako? przecież to dzieciaki jadły! Bierzemy odrobinę i wkładamy do ust, miny mając jak przed zwrotem treści żołądka. Oboje mamy takie samo skojarzenie - środek do kibli! Skład : tytoń, mentol, sok z limonki itp. Żujemy, a nasze usta wypełniają się śliną, czekamy więc na chwilę gdy wokół zrobi się luźniej i jak ostatnie chamy obficie plujemy na pobocze, i jeszcze, i jeszcze. Oddech odświeżony, to trzeba przyznać, ale oboje czujemy się jak nastukani i mrowi nas skóra na głowie. Mała fazka szybko mija, K. nie chce na to patrzeć, a ja pozwalam sobie na drugi srzał. Kolejna zagadka rozwikłana - tu po prostu żuje się sporo tabaki, co również tłumaczy to obleśne, wszędobylskie plucie. Szybkie śledztwo wyjaśnia również, że to co jadły dzieciaki to musujący słodki proszek w bardzo podobnych torebkach. Doświadczenie bardzo ciekawe i z pewnością kilka torebek przywieziemy do Polski.
Dzień, czy dwa temu kupiliśmy za złotówkę mały popcorn do robienia w domu. W środku jest już olej, masło, sól, wystarczy podgrzać w rondelku i masz świeży popcorn. K. postanawia spróbować i po chwili słyszę "Wojtek, tu coś się pali!". Nasz magiczny kubeczek gotujący się przypalił (służy do gotowania, a nie smażenia, więc można było przewidzieć) i z mechanizmu poleciał dymek, jednak przetrwał tę próbę i wystarczy dobrze oczyścić go z przypalonego tłuszczu. Popkorniku się, k..., zachciało...


[W:] Z sytuacji zadziwiających: w jednym z "mięsnych" wystawiono dzisiaj głowę dzika. Głowy zwierząt nie robią już na nas wrażenia, ale ta była wyjątkowa, ktoś bowiem pierdyknął świniaczkowi irokeza. Przed innym ktoś wystawił odcięte kozie raciczki, to taka chyba reklama zewnętrzna.
I trzecia rzecz zadziwiająca, to wydana nam pięćdziesiątka (patrz foto).







3 komentarze:

  1. jak Wam dobrze?kawał świata i czubek nosa-skrzynka piwa i basen po powrocie

    OdpowiedzUsuń
  2. :) heh chciałam powiedzieć, że ta jajecznice była wyczynem :) a popcorn to już mistrzostwo ;p

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciotka Ulka - plecaczek na grzbiecik i dawaj do nas, życie tu dużo tańsze, słońce, owoce i winko...toż to eden, a basen po powrocie zapisujemy w kalendarz

    OdpowiedzUsuń