niedziela, 3 kwietnia 2011

30.03.2011 PRZY MEKONGU

[W:] Śniadanie zjedliśmy przy naszym bungalow, ale podany omlet wręcz pływał w oleju i jakoś się nie przyjął, poza tym ja odczuwam złe skutki nadużywania lao-lao i najzwyczajniej chce mi się rzygać. Zamieniliśmy dolary na kipy i spotkaliśmy się z resztą w tej samej co wczoraj knajpie, gdzie ziewając i marudząc spędzamy leniwie jakąś godzinę. Chcieliśmy wypożyczyć łódź, ale za drogo, podobnie jak kajak dla dwojga za 100000 kipów, czyli jakieś 12,5 dolara. Postanowiliśmy popływać w rzece przy naszym bungalow i była nawet możliwośc trochę poskakać z małej wysepki. Na końcu dołączył Trevor, który musiał dziś jechać w poszukiwaniu bankomatu, więc przestrzegamy, byście wybierając się tutaj byli zaopatrzeni w wystarczającą ilość gotówki, bo wypad do ATM kosztuje i zajmuje trochę czasu. Poszliśmy do knajpy z indyjskim jedzeniem i pojedliśmy solidnie i smacznie. Poznaliśmy też fajnego gościa o fajnym imieniu. Ogg pochodzi ze Szkocji, z wyglądu przypomina zarośniętego Edwarda Nortona i mówi pięknym szkockim British. To niezły świr, bo kupił sobie w Kambodży rower i przejechał nim granicę z Laosem i dotarł aż tu na wyspę, a to konkretny kawałek drogi, zwłaszcza na rowerze typu "Ukraina". Ogg jest tym typem człowieka, który samą swoją obecnością poprawia ci humor. Potem poszliśmy do knajpy na piwo i znaleźliśmy na stoliku karty, więc pograliśmy w dziwne gry, a szkocki kolega chciał grać w "sznip, sznap, sznup", czyli odpowiednik naszej gry w "kamień, papier i nożyczki", ale tu dodatkowo jest jeszcze zagięty kciuk, oznaczajacy zapalniczkę i chyba jeszcze jakaś piąta figura. Ze Szkocji wyjechał do Australii i tam był elektrykiem, ale po jakimś czasie stwierdził : "kurwa! co ja robię? jestem jakimś pieprzonym elektrykiem! kto teraz potrzebuje elektryka?!" i poddawszy się tej myśli, rzucił pracę i postanowił wyjechać. W podróży jest już kilka miesięcy i kończy mu się kasa, więc rozgląda się za jakąś robotą. Wszystko co posiada, ma tutaj ze sobą - rower, plecak, paszport. Uważa, że piwo zawsze powinno być zimne i strasznie mu się w Laosie podoba, bo tutaj zawsze można dostać zimne piwko, nawet na jakimś pustkowiu zawsze znajdzie się ktoś z zimnym browarkiem w przenośnej lodówce wypełnionej lodem. Znów miło mija nam czas,, ale dziś grzecznie udajemy się do pokoju już ok 22.00, bo jutro trzeba ruszać dalej.


[K:] Życie tu płynie jak na prawdziwej wsi - pozornie nic się nie dzieje. Ludzie wstają wcześnie - wykorzystują czas kiedy nie jest jeszcze tak gorąco. Mężczyźni łowią ryby, kobiety je przyrządzają. Dzieci pomagają, albo się bawią. Jest tu też szkoła, choć tak naprawdę to barak, nie przypominający w niczym naszej polskiej. Duża część żyje tu z turystyki - co krok można wstapić do knajpki, wypożyczyć rower, łódź, albo zabukować bilet do miejsc w Laosie, Wietnamie, Kambodży czy Tajlandii. Życie płynie tu zupełnie innym rytmem - zupełnie.
A miejsce w którym jesteśmy, zwane jest Krainą Czterech Tysięcy Wysp. Podobno tyle ich jest w miejscu gdzie Mekong się rozlewa na dość dużym obszarze. Nic tu nie ma szczególnego, ale można odpocząć na hamaku przy Mekongu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz