niedziela, 24 kwietnia 2011

16.04.2011 HOI-AN NADAL

[K:] No to teraz się przyznam. Wiem, że to pewnie głupie i szalone, biorąc pod uwagę, że to nasze ostatnie dni w Azji, że nie ma miejsca w plecaku, który już ma wage dramatycznie skrajną (limit lini lotniczych), wiem to wszystko, ale zrobiłam to - zamówiłam buty. I mam. Buty, w których sama zdecydowałam o wysokości obcasa (13 cm), o kolorze, materiale. Branie miary to obrysowanie konturu stopy i zmierzenie podbicia (tak to się chyba nazywa). Czas oczekiwania ok 24 godzin. Kiedy poszłam je odebrać, przyjmująca zamówienie miała wydrukowane zdjęcie drugiej pary którą sobie wymarzyłam, do której już nawet wybrałam kolory. Jednak cena, którą chciała za dwie, była na tyle nieodpowiednio wysoka, że zdecydowałam się tylko na pierwszą. Jednak mój narzeczony, widząc złość i smutek w moich oczach, po krótkich negocjacjach, za wiele niższą cenę niż początkowa, zamówił - czas oczekiwania - 17 godzin. I mam. Spełniłam kolejne "małe marzenie" - buty na zamówienie! Pewnie nie szybko kolejna okazja się trafi. Dopchałam, domknęłam plecak, a w głowie układam listę, jakich rzeczy w pierwszej kolejności pozbędę się na lotnisku.
[W:] Buty według własnego widzimisię to rzeczywiście sprawa tak niecodzienna, że i ja się skusiłem i zamówiłem sobie zielone trampki-postawiłem nieco zabrudzoną stopę na kartce papieru, dziewczyna zrobiła obrys i gra gitarrra - wpadnijcie jutro rano po odbiór-rzekła. Tego dnia kupiliśmy też jeden bilet uprawniający do wejścia do pięciu miejsc w Hoi An, ale według mnie to mocno przereklamowana sprawa - "muzea": są maleńkie, "warsztaty rękodzielnicze" to w rzeczywistości małe sklepy z drożyzną, więc dobrze, że podzieliliśmy się jednym biletem. Na lokalnym targu zobaczyłem polne, takie zwyczajne, kwiaty, więc po krótkich targach ułożyłem z fajną panią bukiecik dla K. Zanim Jej go wręczyłem, poszedłem się odstawić do fryzjera, który poprawił mojego irokezika, którego wcześniej wyciąłem sobie nożyczkami - klasunia!





Wypożyczyliśmy też rowery i pojechaliśmy na urokliwą plażę, gdzie o dziwo możemy przypiąć rowery pod jakąś lampą i nikt nie krzyczy o szmal, a w tym kraju podróżnicy muszą płacić za wszystko i to płacić cenę bardzo wysoką. Dużo tu cwaniactwa i tego co ja nazywam zwyczajnym chamstwem, ale po tych wszystkich strasznych opowieściach, naprawdę nie jest tu tak źle, jak sądziliśmy że będzie.
Aaaaa - obiad zjedliśmy na targu - stołują się tam handlarze, więc jest typowe tutejsze żarcie. Za 20000 dongów, czyli około dolara, dostaliśmy michę ryżu, z jakąś zieleniną, warzywami, owocami morza i kawałkiem strasznie oleistego omleta - bardzo dobre, proste i sycące.



"z wydarzeń magicznych K.": dostać bukiet kwiatów, tak po prostu - BEZCENNE!

[K:] Z sytuacji zadziwiających: Zadziwiających bardzo pozytywnie - przy ulicach Hoi An rozmieszczone są głośniki z których można usłyszeć muzyką poważną i wietnamską muzykę tradycyjną. Naprawdę miło spaceruje się po takich ulicach...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz