czwartek, 28 kwietnia 2011

25.04.2011 FAJA TYLKO OD ŚWIĘTA

[W:] Od rana przepakowywanie plecaków i zastanawianie się co zrobić z wciąż mokrymi butami i ciuchami - jest lipa. Opuszczamy pokój, a szef dziś jakiś nerwowy i jeszcze bardziej nakręcony niż zwykle. Płacimy i zostawiamy jeszcze plecaki i ciuchy do wyschnięcia i umawiamy z Peterem na później, zaś z K. idziemy na śniadanie do pań z wczoraj. Zanim przyniesiono nam żarcie, spaliliśmy na szybko lufę (jakoś po trzy machy wyszło) i poczułem dziś jak nogi się pode mną ugięły z powodu tytoniu, przez jakąś minutę byłem naprawdę nieźle zrobiony - fajny początek dnia. Pyszna kawa, zupa, bagietka i ruszamy na ostatni mały szoping. Próbujemy pysznych śliwek, które od dawna nas interesowały, odwiedzamy sklepy z ręczną robotą, gadamy z paniami z wiosek z dzieciakami na plecach, a na targu widzimy bambusowe lufy do tytoniu. No nieeeeeee... ni chuchu nie bierzemy, ale jaka lekka, mała, do plecaka jeszcze wejdzie. Poza tym tania jak barszcz (4 - 4,5 złotego) - ok, bierzemy, zapewniając siebie wzajemnie, że do palenia fajek nigdy nie wrócimy, ale przecież taka faja to nie fajki, nieeee to co innego - do poczęstowania znajomych, czasem buchnąć macha od święta - to wszystko...bierzemy! K. kupiła też od babeczki kolczyki za jedną piątą ceny, a Peter banany do pociągu, z których jednym poczęstował panią, która prosiła by coś od niej kupił, gdyż jest głodna.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz