sobota, 16 kwietnia 2011

13.04.2011 HOI AN

[K:] Wstajemy i czekamy na autobus - dziś jedziemy do Hoi An - trochę na południe. Recepcjonistka przychodzi po nas, dzwoniono już z autobusu (jak się poźniej okazuje z telefonu stacjonarnego). Siadamy i już po chwili słyszymy znajomy język...
[W:] Wśród wielu wypowiedzianych, to jedno słowo zdaje się być najbardziej dosadne, donośne i wypowiedziane z wielką pasją - o kurrrwa! Na naszych twarzach od razu pojawia się uśmiech i błyskawicznie kontratakujemy - "witamy Rodaków! Cześć!"
Ich praca i życie związane są z budownictwem, robią nie jakieś tam pierdółki, a poważne projekty. Rafał i Ewa mieszkają w stolicy i nie są "on the road", ale na krótkim urlopie, choć Rafał to chyba typ pracoholika i trzy tygodnie to dla niego baaardzo długi urlop i nie za bardzo wie, co ze sobą robić. Wymieniliśmy doświadczenia związane z Wietnamem i mieliśmy okazję poczuć wspaniały zapach indonezyjskich papierosów goździkowych (czasem nazywam Karolę Kretkiem, a na tych fajkach Kretek oznaczało goździki) - czasem dosięga mnie złość, że na rzucanie palenia zdecydowałem się właśnie w tym momencie, przed wyjazdem, ale nie żałuję - uważam, że palenie to jedna z głupszych wymyślonych przez człowieka rzeczy, choć smaczna, wciągająca, mająca w sobie pewną magię i ja bardzo lubiłem tę czynność, zwłaszcza jako uzupełnienie aromatycznej filiżanki czarnej, intensywnej przyjaciółki - a przepaliłem naprawdę wiele lat i wiele pieniędzy, więc chyba mogę mówić z pozycji konesera - jak znajdziecie takie fajki - to, kurka wodna, zapalcie, choć palenie to zło. Ale nie o tym... Autobus nie wysadził nas na stacji, tylko pod "przypadkowym" hotelem, który ma dla nas wszystkich super ofertę. Musicie mieć świadomość, że Wietnam jest bardzo rozwinięty turystycznie, przygotowany i cwany - trzeba się tu mieć na baczności, zwłaszcza planując podróż niskobudżetową. Idziemy szukać taniego noclegu i po długich, naprawdę długich poszukiwaniach, wiemy już, że w tym mieście nie uświadczymy tanich guest housów, a basen, białe ręczniczki, gorący, piękny i zdezynfekowany prysznic to tutaj standard, czy tego chcesz czy nie. Wśród wielu szokujących ofert najtańsza to - dormitorium po pięć dolców od łóżka, więc dycha za dwoje - bierzemy double-room za 12, czyli dwa razy droższy niż w Hue.
Miasteczko piękne, w dużej części wpisane na listę UNESCO, typowo turystyczne, ale urokliwe, właszcza wieczorem, gdy wszystkie knajpeczki zapalają kolorowe lampiony, sklepiki kuszą ręcznie robionymi cudeńkami, z których to cudeniek jedna rzecz zabiła nas momentalnie - buty! Kurde! tu można zamówić sobie dowolny model butów (np. ze zdjęcia z gali rozdania oscarów), dobrać obcas, kolor, no wszystko co tam w bucie można sobie wymyślić, zamówić, zrobić przymiarkę, przyjść kolejnego dnia po odbiór i być szczęśliwym posiadaczem wyjątkowej, oryginalnej pary butów, której nikt inny nigdy posiadał nie będzie - a to wszystko za cenę, która z pewnością spowoduje uśmiech na niejednej twarzy - zależy to oczywiście od rodzaju i jakości wybranych materiałów, ale, bez kosmicznych wymagań, można tu naprawdę nabyć coś wyjątkowego w cenie na kieszeń Kowalskiego.
Wieczorem spacerujemy sobie nd brzegiem rzeki zaglądają do wystawionych na zewnątrz kart dań kolejnych restauracji w poszukiwaniu musu czekoladowego dla K.. Przy jednej z takich kart słyszymy - "tak, tak...bardzo dobre jedzenie i tanie piwo, możemy polecić". Michał i Kasia są na urlopie i właśnie sączą lokalne "fresh beer". Później okazało się, że to niby-lane piwo pochodzi z plastkowej butelki, która pewnie kosztuje tu grosze - nie jest rewelacyjne w smaku, ale zimne i piwne, więc spędzamy tak niedługi, przyjemny czas nad brzegiem Thu Bon. [K:] Nasi nowi znajomi, na chwilę nas opuszczają - idą odebrać zamówiony "towar" - Kasia uszyła sukienką na zamówienie (wybierasz model, materiał, zostajesz zmierzona, jedna przymiarka - 12 godzin i masz sukienkę marzeń), i obydwoje zamówili sobie okulary korekcyjne - podobno bardzo dobrej jakości, "podróby" wszystkich światowych marek.




[W:] Acha - miasto Hoi An ma, według przewodników, trzy kulinarne specjalności - White Rose - czyli małe pierożki nadziewane krewetką, Wonton - czyli trójkątne, smażone płaty czipsa pokryte duszonymi warzywami oraz najważniejszy specjał - Cao Lau - czyli grubo ciachany makaron z warzywami i kawałkami do wyboru (krewetki, kurczak, wołowina, wieprzowina). Spróbowaliśmy już wszystkich i gorąco polecamy, choć porcje są "turystyczne" i raczej z knajpy wyjdziecie niedojedzeni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz