poniedziałek, 11 kwietnia 2011

03.04.2011 "BÓG DAŁ KOZIE KOPYTA, A DŁONI NIE DAŁ JEJ WCALE, BO GDYBY DŁUBAŁA W NOSIE, MOGŁABY BYĆ KANIBALEM"

[W:] Śniadanie z bagietki wypełnionej jajecznicą i warzywami i dużej pysznej kawy za 10000 kipów - mamy z K. trochę doła, że nie wiedzieliśmy o takim śniadaniu wcześniej. Wyruszamy z Sophie, Lisą i Ximine (czyt.Sziminej) z Argentyny i, co nas bardzo miło zaskakuje, łapiemy autobus na ulicy - przejeżdżał obok, Pani z okna krzyknęła "Pakse!", my kiwnęliśmy że ok, więc autobus zawrócił i zapakowaliśmy się. W Pakse przesiadamy się do dużego zbiorowego tuktuka i mając kafelki łazienkowe pod nogami i chyba tonę stalowych prętów na dachu wraz z naszymi plecakami ruszamy do Champasak. Poznajemy bliżej Ximine, która w trasie jest któryś raz z kolei i sporo już na świecie widziała. Wypytuje nas o Nepal, bo to jej kolejna stacja. Ja skupiam się głównie na słowniczku angielsko-polskim, bo od kilku dni codziennie staram się uczyć jakichś nowych słów, a obecność Lisy bardzo mi w tym pomaga, zwłaszcza, że sama podchwytuje zabawę i zagaduje tak, bym używał "słówka na dziś".



Champasak to maleńka miejscowość, w której główną i chyba jedyną atrakcją jest stara świątynia Vat Phou. Reszta chce zobaczyć świątynię od razu z marszu i rano ruszać dalej, zaś my z K. chcemy trochę ochłonąć i zostawić zwiedzanie na jutro i w ogóle zaplanować co dalej, zwłaszcza że to ten etap podróży, gdy sprawy budżetowe trzeba przemyśleć nie trzy, a siedem razy. Spokojny, leniwy dzień kończymy kolacją z pozostałymi i nowopoznanym Florence'm, który pochodzi z Holandii, a podróżuje w poszukiwaniu Boga i z tego co mówi, chyba chce związać swoje życie z religią, ale wciąż nie wie jaką. Lubi podróżować samotnie, lubi ciszę, spokój, miejsca pozwalające na bycie z samym sobą, na kontemplację życia, Boga, sensu istnienia - mówiąc bardzo ogólnie. Sophie mówi, że zostaje też jeden dzień, więc na jutro jesteśmy wszyscy czworo ustawieni na rowerową wycieczkę do świątyni. "Synchronizacja zegarków" i wyznaczamy rozpoczęcie operacji od śniadania jutro o 9.15.




Z sytuacji zadziwiających: Spacerując wzdłuż głównej ( i chyba jedynej) ulicy nagle zauważyłem znajomą piękną roślinkę, której liście stały się symbolem wyzwolenia, muzyki reaggae i wielu, wielu innych ważnych spraw. Kilkanaście minut później weszliśmy w małą alejkę, a tam w pełni rozwinięty krzaczor gandzi nadający się do palenia prosto z krzaczka. Długo chodziły nam po głowie przeróżne pomysły, ale odeszliśmy w pokoju...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz