sobota, 16 kwietnia 2011

14.04.2011 KRABIK





[K:] Dzień dzisiejszy spędzamy "nieambitnie", pomimo wstępnie ambitnych planów. Planowaliśmy obejrzeć ruiny świątyń w miejscowości My Son, w całości wpisanych na listę UNESCO. Wypożyczyliśmy więc motocykl. Kiedy poczuliśmy wiatr we włosach, a można było poczuć, bo przy predkości 100 km/h mój za duży kask spadał, zapragnęliśmy pojeździć bez celu. Tak po prostu, zobaczyć skrawek Wietnamu, podziwiać wybrzeże, którego widok tu naprawdę może "zatkać". Jeździliśmy więc, dojeżdżając do pobliskiej miejscowości, na chińską plażę, obserwując prace miejscowych rybaków. Miejsca w plecaku już dramatyczna ilość, a muszle bajeczne. Woda w kolorze błękitu, a w pobliskich knajpkach owoce morza. Chcemy sie napić kawy, zaglądamy więc do jednej knajpki i pytamy o menu - chłopak pokazuje nam kilka misek z wodą, do każdej doprowadzona rurka z powietrzem, a w nich najróżniejsze muszle, skorupiaki, krewetki, kraby. Menu mówi samo za siebie. Trudno nam się jednak dogadać, więc jedziemy dalej.









Zatrzymujemy się w budce o podobnym klimacie i postanawiamy w końcu spełnić swoje "małe marzenie" i jednocześnie zaspokoić ciekawość - zjemy kraba. Mamy możliwość wyboru jednego z kilku z miski. Kilogram kosztuje ok 300 tys, nasz waży niecałe pół kilo, wiemy, bo z miski ląduje posto na wagę. Z wagi, żywy, ląduje prosto na patelnię z olejem. Straszny to widok, kiedy żywe stworzenie wierzga nóżkami smażąc się. Ech, przykro mi trochę, ale coż zrobić. Po kilku minutach już spokojny, nie ruszający się, trafia na nasz stół. Pytanie - jak kraba zjeść? Tę czynność znamy tylko z teorii i radzimy sobie całkiem nieźle "dziadkiem do orzechów". Smak niezapomniany, choć jedzenia nie wiele. Zachęceni nowymi smakami zamawiamy jeszcze talerz ostryg. Najpierw są one rozbijane młotkiem, następnie rozcinane, płukane (podobno w restauracjach nie podaje się wypłukanych, ze względu na niesamowity smak morskiej wody wewnątrz ostryg). W naszej coś innego w środku się znalazło. Ku przerażeniu W., który widelczykiem ostrygę chciał wyjeść, w środku zaczęło się coś ruszać i to nawet mocno - malutkie żyjątko z wieloma nóżkami i jeszcze mniejsze obok. Ku radości pani przyrządzającej nam potrawy, mieliśmy dość dziwne miny. Ta na pytanie "co to" - odpowiedziała z uśmiechem - krab, nabiła na widelczyk, zanurzyła w sosie sojowym zmieszanym z wasabi i podała W. do ust, tłumacząc, żeby połkął szybko (W. twierdzi, że ten krab chodził mu po brzuchu jeszcze kilka godzin).




Knajpka jest bardzo klimatyczna - po naczyniach czekających w misce na umycie, chodzą wesołe, tłuste szczury. Dziwne, że wyglądają tu jakoś tak naturalnie, nie przerażają mnie specjalnie, no po prostu są i dobrze się bawią. Przestawiają sobie nawet talerze, żeby wyjeść co lepsze resztki- taki sympatyczny klimat. Przy płaceniu okazuje się, że musimy jeszcze dopłacić za orzeszki, które podano nam przed jedzeniem i mokre chusteczki podane na wstępie. Musimy też wyjaśnić pewne nieścisłości menu i możemy jechać dalej.
[W:] Krab okazał się super zajebisty i już rozumiem, czemu ludzie się tak nimi zachwycają - trudno mi przywołać w głowie delikatniejsze mięso - no po prostu wspaniały jest ten krabik i bardzo polecam spróbować. Nie podzielam jednak tej wielkiem pasji do ostryg, które, gdyby nie ostry sos, byłyby nijakie, galaretowate, nieco paskudne na oko. Może po prostu trafiliśmy na nie takie, jak być powinny? Ciekawe doświadczenie, ale zachwytu brak. A krabik podany mi do ust to była konkretna próba charakteru, lekko go nagryzłem, ale zaraz połknąłem zgodnie z zaleceniami naszej szefowej. Naprawdę miałem wrażenie, że gnojek łaził mi po żołądku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz