środa, 9 lutego 2011

31.01.2011 OSTATNI DZIEŃ W BHAKTAPUR, CZYLI POLSKO-NEPALSKIE ROZMOWY







[K:] Dziś odwiedziliśmy muzeum sztuki narodowej Nepalu. Mogliśmy zobaczyć dzieła od XV do XIX wieku. Muszę przyznać, że pomimo takiej rozpiętośći niewiele się od siebie różnią. Prezentowano głównie malarstwo, a malarstwo jest właściwie tylko związane z religią. Wiele jest mandali, przedstawień kamasutry. Przedstawiani bogowie to głównie Bhairava, Bhairab, Lord Bishnu, Lord Shiva i Krishna. Obrazy naładowane są symboliką, której nie znamy, niestety. Kompozycja jest zazwyczaj centralna, to co najważniesze znajduje się na środku, im mniej ważne tym dalej. Na przestrzeni wieków jest właściwie zachowany taki sam styl - ale w XIX wiecznym RECREATION OF KRISHNA, składającym się z 24 obrazów, próbowano zastosować perspektywę linearną. Niestety nie są to do końca udane próby, ale jest posadzka w kwardaty, są budynki. Osoby są zazwyczaj przedstawiane z profilu, albo na wprost. Obejrzeliśmy i mamy obraz sztuki narodowej Nepalu.
[W:] Muzeum sztuki to była rzeczywiście ciekawa sprawa, ale ja nie znam się na rzeczy tak jak Karola i trochę to ich malarstwo, w porównaniu z europejskim, wydało mi się prymitywne, momentami infatylne i jakby zrobione na tzw."odpierdziel". Na uwagę zasługują jednak scenki z Kamasutry oraz penisy, które mogą wpędzić w kompleksy. Łażąc po miasteczku okazało się, że wcale jeszcze wszędzie nie byliśmy, więc widzieliśmy kilka przepięknych uliczek z naprawdę dobrze zachowanymi domkami, zdobieniami, rzeźbami. Dziwi mnie, że to wszystko jest wciąż w tak dobrym stanie, widząc jak obchodzą się z tym mieszkańcy. Po raz ostatni zjedliśmy też smażony ryż w "naszej" knajpie i tym razem na odchodne pożarłem chyba całą łyżkę anyżu - podaje się go tu bardzo często przy wyjściu z restauracji lub gdy przynoszono nam rachunek, często wkładano go do naczynia z anyżem; bierzesz rachunek, skubiesz nasionka, pan przynosi resztę, wrzucasz jeszcze trochę do paszczy i koniec uczty. Czasami naczynko jest z dwiema komorami i w tej drugiej podają cukier - o dziwo szczypta cukru i dwie szczypty anyżu bardzo mi posmakowały i w ogóle mam zamiar po powrocie zacząć częściej stosować kminek, anyż, cynamon, curry, a przede wszystkim mniej solić. W plecaku targam też prawie dwa kilo przypraw zakupionych w Katmandu, więc będzie ucztowanie, oj będzieeeee! Ale wracając do łażenia po Bhaktapur: na głównym rynku po raz kolejny wypatrzył nas koleżka, który "załatwił" nam guest house. Już trzeci raz z kolei próbuje wyciągnąć od nas trochę grosza za pomoc, a po zdecydowanej odmowie zmienia taktykę i prosi byśmy mu postawili kolejkę tego lokalnego piwa, którego dotąd nie możemy znaleźć. Gdy ponownie mówię, że nie dziś, lekko poirytowany pyta kiedy - w odpowiedzi słyszy, że może w kolejnym życiu. K.chodzi po rynku i pyka fotki, a ja wysłuchuję o ciężkim losie kolegi. Dziś jest pijany nieco bardziej i najwyraźniej potrzebuje się wygadać. I tak oto dowiaduję się m.in. jak w jego ciele buzowały hormony, co było powodem jego małżeństwa w wieku 16 lat oraz że jest nieszczęśliwym alkoholikiem, ale ma okresy gdy nie pije, a wtedy żona bardziej go kocha i potrafią zaszaleć. Dość długą rozmowę, zniechęcony moją lakonicznością, kończy mówiąc "do zobaczenia w kolejnym życiu", więc chyba się na nas obraził. Wcześniej idąc na obiad spotkaliśmy po drodze Inżyniera w stroju oficjalnym. Wraca ze szkoły i ma na sobie koszulę, krawat, a na to granatowy sweter w "serek" i spodnie w kant oraz przewieszoną przez ramię torbę. Wygląda bardzo dostojnie i wita się z nami również dostojnie. Umawiamy się na wspólną kolację po czym żegna nas naprawdę zgrabnym "namaste". Mamy też nowy sprzęcior agd  - do magicznego czajniczka i talerzy dołączyły teraz metalowe kubki - mamy już zestaw. Wpadamy do Mamy jakoś po 19, pytając po drodze o "cian" lub "to", ale sprzedawcy rozkładają ręce i w ogóle nie kumają czego chcemy. Mówimy o tym Mamie, a Ona szybko wysyła swego pomocnika (jest tam zawsze małomówny chłopak, który pomaga w prowadzeniu biznesiku, sądziliśmy że to drugi syn, ale najwyraźniej to jakiś kuzyn) z małym naczyniem i daje mu dychę - a ten po chwili wraca z białym, mętnym płynem. Kwaskowate, lekko winne, dziwne, ale orzeźwiające, a K. mówi, że ok i może takie pić. Dostajemy też kawałki papaji posypane solą. Wpada syn, Mama warzy dal bhat, a my dyskutujemy o religii, jedzeniu, rodzinie etc. Wpada Tata i opowiada nam o bóstwach i legendach. W międzyczasie wpada dwóch podpitych gości na szklaneczkę rakszi. Jeden z nich należy do rodziny, ma sklep z muzyką nepalską i tybetańską, do którego oczywiście serdecznie zaprasza i, co najważniejsze, potrafi powiedzieć co nieco w 32 językach, co udowadnia nam wieloma tekstami jak m.in. "Das ist gut", czy "Sajonara". Dokładamy swoje "to jest smaczne" i już potrafi w 33 językach. Na kupionej w Pokharze kartce pocztowej zapisujemy nasz adres pocztowy i adresy mailowe, dokładamy do prezentu naklejki z "cepeliowymi" motywami i napisami Polska. Potem Inżynier zapisuje fonetyczną wymowę naszego alfabetu i liczenia do dziesięciu. Wzruszony prezentem Tata też chce nam coś podarować i wysyła syna po własnoręcznie namalowaną "tankę". Opieramy się, bo wydaje nam się, że to zbyt poważny i kosztowny prezent, jednak Mama (syn nie znalazł) przynosi dzieła spod pędzla Taty i otrzymujemy dwa oryginalne malowidła szachisty-artysty, który przy nas podpisuje się na odwrocie i zamieszcza na naszą prośbę adres pocztowy - chcielibyśmy zrobić kiedyś rodzince prezent. Gadamy i gadamy na coraz poważniejsze tematy - bóg i religia, rodzina, praca, pieniądze, miłość, polityka, szkoła, wojsko, marzenia. Nie wiemy nawet kiedy jest już po 22, a Mama zamknęła kuchnię i nikomu już nie podaje szklanek ze swoim winem. Wiemy, że już na nas pora, więc na koniec robimy sobie kilka wspólnych zdjęć i żegnamy się. To był wyjątkowy, ciepły i przyjacielski wieczór, który mógłby trwać jeszcze bardzo długo, ale cóż - czas ruszać dalej....choć jakoś przykro nam opuszczać to naprawdę odjechane miejsce.
[K:] Wzruszyłam się, kiedy dostaliśy od "taty" jego twórczość. Może nie jest tak piękna jak mandala, którą wcześniej kupiłam, ale to jego własne obrazki. Jeden przedstawia w dosyć prymitywny, ale tradycyjny sposób tygrysa, a drugi stopy boga Bishnu. Oba malowane oczywiście na bawełnie.
Bhaktapur to dla mnie jedno z najpiękniejszych miejsc jakie znam. Tu mogłabym mieszkać, zajmować się sztuką newari i malowania tanki. Mieszkać oczywiście nie za długo, ale spędzanie czasu, wśród prawdziwych dzieł sztuki należało do najprzyjemniejszych. Klimat tego miejsca jest wyjątkowy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz