środa, 9 lutego 2011

03.02.2011 VARANASI

[W:] Rano idziemy w stronę rzeki i w końcu widzimy święty Ganges. Fakt, że robi to wszystko na nas spore wrażenie. Dodać trzeba, że nad brzegiem panuje smród - moczu, ścieków i wszędobylskich krowich placków. Muszę nazwać sprawy po imieniu - wszędzie jest gówno i chyba nie muszę dodawać, że niejednokrotnie w takie wdepnęliśmy. Trochę też dziwne jest dla mnie to, że kolesie leją gdzie się da, a wszystko spływa do rzeki, którą uważa się za świętą. Łazimy i oglądamy kilka guest housów. Parę nam się podoba i ostatecznie decydujemy się na ten o dobrej cenie i słonecznym wnętrzu z balkonikiem, na którym można suszyć pranie. Potem marsz do hotelu po plecaki i oczywiście błądzenie po ciasnych i głośnych ulicach. Oprócz klaksonów jest tu jeszcze jedna wk...a mnie sprawa - riksze!
Te w Nepalu miały zazwyczaj butelkę po jakimś płynie, a do niej przytwierdzony gwizdek (jak w gumowych zabawkach), te w Indiach mają zestaw dzwonków przy przednim kole i gdy pan zwolni dźwigienkę, te napi...ją napędzane szprychami - koszmar! W hotelu na szczęście nikt nie próbuje nas wyrolować i płacimy tyle, na ile się umawialiśmy - dostajemy nawet rachunek na firmowym papierze w kopercie wystawiony na Mr. Karolina z kraju Pulland. W drodze powrotnej decydujemy się na rikszę - w końcu trzeba spróbować! K.nie popiera riksz rowerowych, bo Jej przykro płacić komuś by ten Cię woził jak króla, a ja ich po prostu nie lubię i już, zwłaszcza tych indyjskich dzwoniących i ich upierdliwych kierowców. Ale bierzemy i jest naprawdę fajnie tak sobie z góry obserwować miasto. Gość jest drobny, szczupły, wyżyłowany, ale ma facet parę - my dwoje z plecakami to nie byle ciężar (bedzie Panie ze pięćdziesiąt kila!).






Teraz rozumiem czemu rikszarz pcha się na chama i woli wjechać człowiekowi w tyłek niż się zatrzymać - kiedy to zrobi, musi biedak od nowa rozbujać pojazd, a to spory wysiłek, a gdy już się toczy wystarczy kręcić w rytmie. Sympatyczny Pan Rikszarz po kilku próbach odnajduje nasz guest house i też nie kombinuje - płacimy zgodnie z pierwotną umową, choć przez błądzenie narobił się dużo więcej. Gdy mu jednak mówię, że ma silne nogi i jest "ok facet", ten próbuje wyciągnąć jeszcze dychę na herbatę. Nie dajemy się, ale gdy widzę jak gość dyszy i wyobrażam sobie jak ja wyglądałbym po przejechaniu 500 metrów (ten przejechał jakieś 4 kilometry), mięknie mi serce, ale to szybko mija i dalej jestem oziębłym, nieludzkim materialistą, węszącym wszędzie podstęp.
Po zadomowieniu się wychodzimy nad brzeg i idziemy kilka ghatów dalej (miejsca kremacji, które można by porównać do bramek nad bałtyckimi plażami). Po drodze same rewelacyjne propozycje - hasz, koka, opium, łódka, masaż, pocztówki, łódź, znowu masaż, herbata, hasz, hasz, hasz, masaż, łódź, korale, woda mineralna etc. Zaczepia nas sympatyczny gówniarz, który nawija jak nakręcony, ale jest naprawdę fajny i zabawny - ma hasz z przeróżnych krajów, gandzię, koks, kwasy i opium, ma wszystko, więc jeśli chcemy ukręci nam jointa za darmo, a jak nam posmakuje to zrobimy u niego zakupy. Gdy mu mówię, że K. nie pali, ten twierdzi, że to "Good Lady", a ja mam super bródkę i lepiej jak coś kupię, bo "coś jest lepsze przecież niż nic" - w ogóle teksty ma świetne i powinien być jakimś duchowym guru. Idzie z nami spory kawałek, aż dochodzimy do ghatu Man Mandir, gdzie płonie właśnie kilka stosów. Młody mówi, byśmy tu nie fotografowali i uszanowali rodziny, bo wczoraj jakiś Chińczyk czy Japończyk strzelił fotę z fleszem i poszedł do pudła na 5 miesięcy - wyglądało jakby mówił poważnie. Opowiedział nam trochę o tym miejscu i pożegnaliśmy się - jak będziemy wracać i nabierzemy ochoty on będzie czekał w tym samym miejscu, w którym do nas dołączył i możemy razem zajarać oraz zrobić zakupy. Siedzimy i przyglądamy się płonącym ciałom - wokół atmosfera imprezowa jak w Nepalu, jakiś koleś chce dotknąć mojej bródki - pozwalam mu, ale okazuje się, że to palant, który chce nam sprzedać ćpanie - spławiamy.
Wieczór nad Gangesem to naprawdę przeżycie warte tłuczenia się w błękitnym ufo przez 13 godzin, choć same Indie jak na razie jakoś mnie szczególnie nie urzekają, a nawet trochę wkurzają. Jedna rzecz była dzisiaj wyjątkowo fajna - obiad, na który zamówiliśmy: K. ryż z warzywami, a ja wegetariańskie thali. Thali to w zasadzie to samo co nepalski dal bhat, tyle że tu jeszcze dodają cztery placuszki ciabatta (taki podpłomyk, czy blin) i znany już nam chrupek papad-jest tu tego mnóstwo rodzajów. Dodatkowo wzięliśmy serowe chilli - grube kawałki białego sera, ale nie jak twaróg, bardziej mozzarella w ciężkim, pikantnym sosie - rewelacja! Pierwsze indyjskie żarcie i pierwsze naprawdę miłe skojarzenie z tym osranym przez krowy krajem.
[K:] Ganges ma coś w sobie z magii, ale przede wszystkim to miejsce życia zwykłych ludzi. W rzece ktoś robi pranie, ktoś myje bawoły i kąpie się prze okazji. Suszy się pranie, obok pan z krowiej kupy formuje kulki, które potem starannie rozkłada na słońcu do wysuszenia. Dzieci się bawią - odbijają paletkami, albo czym się da, co się da. Wokół pełno psów, często bardzo wychudzonych, małych szczeniaków. Ktoś sprzedaje herbatę, dzieci kartki pocztowe, chcą też kolorową farbką robić na rękach znaczki - oczywiście "very czip, only łan handryt".
Wieczorem mamy okazję przyglądać się rytuałowi arati (tak nam się wydaje). Ciekawie to wygląda. Z CD leci podkład muzyczny, do którego do mikrofonu jeden świątobliwy śpiewa, wszystko elegancko nagłośnione, oświetlone. Na "scenie" dwóch odświętnie ubranych mężczyzn, wykonuje rytualne gesty z ogniem - obydwaj identycznie to samo. Całość robi wrażenie, tylko ta nowoczesność nie pozwala odczuwać magii.
W Indiach większość kobiet nosi sari. W Nepalu popularnym strojem było Punjabi Suit (salwar kamiz) - taką nazwę wyczytałam. Składa się z szerokich spodni zwężanych na dole (salwar), luźnej tuniki i często z dupattt - szlu zarzuconego na szyją i ramiona. Sari to jeden kawałek materiału, często 5-6 metrowy. Do niego często zakładana jest krótka bluzka odsłaniajaca paniom brzuch. Do tego dużo biżuterii oczywiście złotej, świecące buty. Sari we wszystkich chyba możliwych kolorach i wzorach kontrastują z czarnym strojem muzułmanek - często widać im tylko oczy, mają odsłonięte dłonie i stopy (mogą mieć sandały), czasem młodsze mają odsłonięte twarze. Inne zazwyczaj w stroju innym niż czarny zakrywają dłonie rękawiczkami, stopy pełnym obuwiem. W Indiach drugią religią pod względem ilości wyznawców jest Islam. Ubiór panów to temat, na temat którego napiszemy jeszcze nie jedno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz