sobota, 26 lutego 2011

22.02.2011 BOJOWNICY O "SPRAWIEDLIWOŚĆ"


[W:] Kiepska, nieprzespana prawie noc i wczesna pobudka. Na stacji autobusowej obserwujemy przygotowania do otwarcia interesu. Każdy zamiata słomianą miotełką tylko przed swoim sklepikiem, wózkiem, kramikiem, przesuwając po prostu kupę śmieci kawałek dalej. Jeden chłopiec wmiótł nawet śmieci pod nasz autobus - co z oczu.... Zagaduje nas chłopak o ciekawym imieniu "Money", choć tak naprawdę ma inne, podobnie brzmiące, ale wszyscy tak na niego mówią. Zna się z Kuku i Hanumanem i po krótkiej gadce daje nam wizytówkę zaprzyjaźnionego guest housu w Jodhpur. Kierowca i bileter śpią w autobusie. Gdy się budzą, chłopak-bileter zaprasza, bysmy włożyli plecaki do bagażnika z tyłu, oczywiście chcąc za każdy po 10 rupii ekstra, a ponieważ się nie zgadzamy, cham wyciąga plecaki i mówi, że nie jedziemy. No to mówimy, by oddał nam kasę za bilety. Strasznie jest denerwujący, a K. tak zagotowana, że zastanawiam się, czy wydrapie mu oczy przed, czy po uduszeniu. Ostatecznie siłą wtargnąłem z plecakiem do środka i gówniarz nie dostał ani rupii, za to my musieliśmy się kisić z plecakami przez pięć godzin. Nie chodziło tu o te marne 20 rupii, tylko o tę irytującą zasadę "biały-płaci ekstra".



Powstał nawet rym częstochowski - "przecieranie szlaków dla Polaków". Najgorsze, że przed nami starsza pani, chyba Brytyjka, zapłaciła dla świętego spokoju i nie mogliśmy stwierdzić, że nikt nie płaci. Zwycięstwo okupione zostało sztywnieniem nóg, pleców i karku, ale dojechaliśmy. Po wyjściu z autobusu mamy agresywne nastawienie do rikszarzy i naganiaczy, w ogóle do wszystkich. Jeden gość pyta czy jesteśmy z Holandii i twierdzi, że on jest Baba i czeka tu na nas. Okazało się, że na podarowanej ulotce widnieje "Baba Guest House", ale mówimy mu, że to nie na nas czeka i zwyczajnie, a nawet nieco ostro spławiamy. Ten zaraz podaje mi komórkę i rozmawiam z Money. W międzyczasie jakiś rikszarz zagląda mi w mapę, a ja już jestem tak wpieniony że wydaję dziwne dźwięki i macham mu tą mapą przed twarzą. Chwila na oddech, pożucie tabaki i znów Baba mówi, że przyjechał tu specjalnie rikszą po nas i możemy z nim pojechać obejrzeć pokój, a jak się nie spodoba to pójdziemy gdzie indziej, riksza na jego koszt. Wsiadamy, bo to darmowy dojazd do centrum. Pokój za 200 jest bardzo dobry, a Baba to fajny gość. Bierzemy pokój i przepraszam go za agresję, ale wyjaśniam mu co i jak, a on twierdzi że rozumie i żebyśmy odpoczęli, a formalności potem - hehe - chyba się bał, że K. pociągnie mu z dyńki jak usłyszy "money". Tego dnia wiem, że jest zdolna do zabójstwa. Miłą niespodzianką w pokoju jest mały bojler, dzięki któremu w krótkim czasie można podgrzać wodę do kąpieli. Po krótkim odetchnięciu ruszamy na stary ryneczek pod "clock tower", a stamtąd na widoczny z daleka fort, o którym już na wejściu powiedzieliśmy "nooooo, nieeezłe to to".






W środku także galeria broni i znów przepiękne miecze, sztylety etc. Rewelacyjną sprawą jest już sam widok z murów okalających tego kolosa. Siedzieliśmy na parkingu spory czas i obserwowaliśmy "niebieskie miasto" oraz oddalony pałac Maharadży oraz poznaliśy nowego kumpla - Stefana - trochę brudny kundel przylazł, obwąchał nas dokładnie i przysiadł się na murku sprawiając wrażenie, jakby też podziwiał widok. W pewnym momencie przeciągnął się ziewając i ...pierdząc, tak nas tym bawiąc, że zapomnieliśmy o wszystkich dzisiejszych gównianych sprawach.


Stan ten jednak nie trwał długo, bo będąc już naprawdę głodni trafiliśmy do knajpy, w której chciano nas bardzo nieładnie wyrolować. W skrócie: ja zamówiłem thali, K: ryż z warzywami - obydwie potrawy po 35 rupii, o czym jeszcze upewniliśmy się siadając do stołu. Dostałem dwa ciapati z dwoma sosami i na osobnym talerzu ryż, który pochłonąłem szybko, a chłopaki dorzucili jeszcze 2 placki. Czekaliśmy więc dość długo na potrawę Karoli, sądząc, że skończył się ryż. Pytamy co jest grane po jakichś 40 minutach, a gość ładuje do nas, że dwa placki z sosem to było thali, a gotowany, zimny ryż to potrawa K. i należy się 70 rupii. Obiecałem dziś nie używać w opisie wulgaryzmów, więc powiem tylko, że bardzo się zdenerwowałem i próbowałem dojść do porozumienia z chłopakami w naprawdę grzeczny sposób. Ostatecznie zapłaciliśmy 35 rupii i Karola wyszła głodna i znów gotowa zabijać. Cyknęliśmy fotkę menu napisanego w hindi i front knajpy, by chociać chłopcy przez chwilę pomyśleli, że może jesteśmy z Lonely Planet i damy im w przewodniku po durnych łbach. Co ważne - w karcie nie było ani jednej pozycji w cenie 35. Echh - szkoda gadać. Karalajna zjadła kolację z owoców, które o tej porze były jedynym żarciem do zdobycia. W sklepie nabyliśmy papier toaletowy i wodę, dowiadując się, że w całym Rajasthanie po godzinie dwudziestej nie można już sprzedawać w sklepach alkoholu i piwo można dostać tylko i wyłącznie w knajpach lub hotelach. Na zakończenie dnia postanowiliśmy zrobić sobie wielki test wzajemnego zaufania, oddając jedno drugiemu głowę pod nożyczki. Fryzury wyszły nie tak źle, choć oryginalnie i nawet oboje jesteśmy dumni ze swoich zdolności manualnych, przy wykorzystaniu grzebienia i nożyczek krawieckich.
[K:] Pod zegarem próbujemy szafranowego lassi. Dla nas słodkie i trochę przereklamowane, choć może dla innych wyśmienite. Kosztujemy go w sklepie z przyprawami (choć nie tam jest robione), gdzie wchodzimy zachęceni zapachem herbat i innych cudów. Zakupujemy tylko jedną paczuszkę, bo plecaki pękają w szwach.








[K:] Z mandalay.pl:
"Jodhpur jest dużym, dość interesującym miastem leżącym na granicy pustyni Thar. Wszystkie budynki w starszej cześci miasta pomalowane są na kolor niebieski. Najważniejszą budowlą miasta jest stojacy na wzgórzu imponujacy Mehrangarh Fort."
Z Wikipedii, wolnej encyklopedii:
"Twierdza Mehrangarh, to jeden z największych fortów w Indiach polożony na wzgórzu nad miastem. Zalożony w 1459 przez Rao Dzodha Singha, wodza klanu Rathore. Po wybudowaniu fortu przeniósł stolice swego królestwa do Jothpur zalożonego poniżej nowo wybudowanej twierdzy. Twierdza była rozbudowana przez jego nastepców, szczególnie intensywnie od połowy XVII do połowy XIX wieku. Aktualnie apartamenty królewskie stanowia muzeum."

"z wydarzeń magicznych [K:]": zachód słońca z widokiem na błękitne miasto, z którego dochodzą śpiewy z meczetów, rozmowy ludzi, dżwięki klaksonów, słyszane jakby oddzielnie, ale zlewające się w całość - BEZCENNE!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz