niedziela, 20 lutego 2011

15.02.2011 TAJEMNICZY MIESZKAŃCY

[W:] Opuściliśmy naszą norę i w oczekiwaniu na autobus dogadaliśmy się z kierowcą motorikszy, że jedziemy tanio, ale w 10 osób. No problem! - plecaki jakoś się zmieściły i mieliśmy prawdziwą przygodę jadąc tak, jak tu jeździ się na codzień, czyli w upchanym po brzegi tuktuku. Wysadził nas na stacji autobusowej, więc do kolejowej, po krótkim targowaniu zabrał nas kolejny kierowca, w równie przepchanej motorikszy. Gdy wsiadł starszy pan, K. wzięła jego torby na kolana, a gdy ja zapytałem, czy jest mu wygodnie "okej?", odparł "jes, jes, weri łelkom". Na dworcu odbywa się prawdziwa walka o zakup biletu, więc trzeba łokciami dopychać się do okienka, czasem po prostu blokując drogę innym. Na dworcach musicie być gotowi, że ktoś zawsze wepcha łapę z pieniędzmi przed was - trzeba walczyć i już. Kupiliśmy regionalne bilety na drugą klasę i trzeba przyznać, że było dużo lepiej niż się spodziewaliśmy - większość trasy staliśmy przy kiblu i drzwiach, gdzie co chwilę ktoś przychodził zapalić, ale naprawdę nie było źle. Pofarbowany na marchewkowo pan kilka razy proponował, bym usiadł obok niego - na siedzeniu dla jednej osoby (Karoli nie zaproponował ani raz). Pogadaliśmy też z młodym chłopakiem, który myślał, że w Polsce mówimy po hiszpańsku, ale wiedział, że w 2012 będziemy organizować mistrzowstwa EURO. Po dotarciu obskoczyli nas miejscowi cwaniacy i jeden łysy upierdliwiec, który sądził, że weźmiemy jego taksówkę.

Tu skorzystaliśmy po raz pierwszy z przedpłaconego biletu na motorikszę - wpłaca się w okienku "pre-paid" i dostaje świstek, z którym wystarczy wsiąść, a po dojechaniu na miejsce wręczyć kierowcy zamiast kasy - interes jednak wcale nie był opłacalny, bo z takim bilecikiem riksza jest prywatna i nie zabiera już nikogo innego, więc za dojazd do południowej bramy Taj Mahal zapłaciliśmy więcej niż z Orchy do Jhansi, bo aż 52 rupie, a wcześniej 40. Po obejrzeniu chyba pięciu noclegowni zdecydowaliśmy się na odrobinę luksusu i wzięliśmy pokój za 300, ale, co tu jest wyjątkowym luksusem, z bezprzewodowym internetem i uwaga - gorącym prysznicem! Ale naprawdę gorącym i dostępnym 24 godziny, bo tu zwykle woda jest po prostu zimna i poranny prysznic wymaga od człowieka wiele wysiłku i tej najważniejszej decyzji - wchodzę! - brrrrrr, uchhh, achhh - orzeźwienie doskonałe, ale jednak za ciepłą wodą się tęskni.

Kąpiel, jedzenie i spacer po okolicy pod murami Taj. Mnóstwo turystów, sklepików, knajp, hoteli, słychać czasem polski język. Na kolację rzecz prosta, tania i pyszna - omlet z ulicy. Pan wbił do miseczki dwa jajka, dodał garść cebuli ze szczypiorkiem, papryczki chilli, sól, mieszankę curry i wylał na wielką patelnię ze sporą łyżką oleju. Po obsmażeniu z dwóch stron posypał jeszcze czarnym pieprzem i pociachał metalową łopatką, podając nam w talerzyku z liścia. Za 20 rupii rzecz to rewelacyjna, dołuje tylko ilość użytego oleju, którego w Indiach ogólnie spożywa się bardzo, bardzo dużo. Zaciekawia też fakt, że facet przewraca omlet na drugą stronę, a ten się mu nie rozpada - sądzimy jednak, że wpływ na to ma właśnie olej, więc dobrze przysmażona skórka i wygięta (jak chiński wok) patelnia. Zamierzam kupić patelenkę do smażenia placków ciapatii, więc i omlety będą jak ta lala. Dopchaliśmy bananami i w pokoju okazało się, że choć nad nami jest tylko dach, mamy jeszcze nad sobą innych, tajemniczych mieszkańców.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz