Ostatecznie łapiemy wesoły autobus i dostajemy najlepsze miejsce, czyli przy kierowcy i decydujemy się jechać kawałek dalej niż do Haridwar, czyli do Rishikesh. Zamiast 5 godzin, jak zapewniał bileter, jedziemy prawie 8 i docieramy do miasta po 20. B. widzi po raz pierwszy jak za autobusem biegną rikszarze, by nas podwieźć. Miasteczko nieduże i sporo hoteli, ale o tej porze trudno znaleźć cokolwiek. K. czeka z plecakami, my biegamy, oglądamy kilka i jeden nam bardzo odpowiada, jednak, gdy już chcemy się tam ulokować o godz. 22.00, okazuje się, że nie ma wody (godzinę temu była) i awaria potrwa do jutra, choć niczego nie mogą nam obiecać na sto procent. Po drodze w biegu kupiliśmy 3 indyjskie piwa po 90 rupii. Ostatecznie lądujemy w wypasionym hotelu z pokojem za 500. Zaczyna się wielkie odpakowywanie prezentów z Polski. Po ponad dwóch miesiącach przerwy, moje zęby zanurzyły się w przepysznych kabanosach i żółtym serze, do tego kanapki z suchą kiełbasą - cuś pięknego! Wśród prezentów również leki, muza, filmy, a co najważniejsze - wielka puszka kawy i uwaga - browarrrr w puszce! Dzięęęę-kuuuu-jeeee-myyyy!!! Żeby nie było do końca tak słodko, kupione piwo indyjskie okazało się gazowaną wodą z aromatem - nazywa się to to Chinar i uważajcie, bo naprawdę wygląda jak browar, zwłaszcza że w butelce od kingfishera i zimne. Rodzime piwko jest jak balsam dla ciała i duszy, jednak ta ochydna ściema z pseudopiwem za 90 rupii (łącznie 270) nie daje mi zasnąć, za to B. pada jak pijana, krótko potem dołącza do niej K., a ja kombinuję co zrobić sprzedawcy-oszustowi.
[B:] Pierwsze wrażenia po wylądowaniu? Na lotnisku wszysko wygląda ładnie i jest czysto. Jednak po wyjściu na ulicę widzi się całkowicie coś innego. Dużo śmieci, są wszędzie. Przepisy ruchu drogowego - hmmm co to jest w ogóle... K. mówi, że spokojnie, przejdziemy. Tylko trzeba uważać, bo oni nie patrzą, większy ma pierszeństwo. Podróż autobusem też daje mi sporo wrażeń. K. i W. opowiadają mji sporo ciekawych rzeczy i przygód. Widzę kilka małp (zawsze widziałam je z zoo, a tu biegają na wolności). Kierowca non stop trąbi, wydaje się jakby prowadzenie auta polegało tu głównie na trąbieniu i wyprzedzaniu na "trzeciego". Jedziemy trochę po prąd i wszyscy grzecznie robią nam miejsce.
Moje wstępne wrażenie kulinarne - jedzonko bardzo dobre, herbatka pyszna, bardzo słodka. K. i W. opowiadają o kulinarnych fascynajcach i zawsze mówią: "musisz tego spróbować" i tak też zrobię.
Dziękuję K. i W., że mogę tu z nimi być.
Zaopiekujcie się Beatką ;)
OdpowiedzUsuńPozdrowienia od wiernego czytelnika i fana jednocześnie.
Gabryś! Toś Ty jak Hindus wyglądasz już!!!
OdpowiedzUsuń