sobota, 26 lutego 2011

25.02.2011 DELHI



[W:] Druga z rzędu nieprzespana noc i raniutko lecimy na dworzec. Mamy małe nieporozumienie dotyczące innego zrozumienia wczorajszych informacji z dworca, ale powtarzając sobie, że przecież oboje jesteśmy oazami spokoju, działamy dalej bez złych emocji. Linia metra do lotniska jest w osobnym terminalu i ma też osobne ceny - 80 rupii bilet. K. zostaje z tobołami w poczekalni, ja jadę na lotnisko - metro i airport to jakby inny świat, do którego wchodzi się z ulicy jak do magicznego lustra - zupełnie inna czasoprzestrzeń - czysto, wręcz błyszczy, uśmiechnięci mundurowi pytają czy potrzebuję pomocy, chłopak zaprasza do windy, na ścianach tabliczki "zakaz plucia pod karą grzywny 200 rupii", no inny świat. By wejść na terminal panowie chcą kolejne 80 rupii za jakiś bilet, czego nie rozumiem, ale po krótkiej chwili odnajdujemy się z Beatą i wracamy do K. (nie miała pieniędzy, komórki, ani paszportu -wszystko było u mnie w torbie, więc mogły być jaja). B. przeżywa pierwsze zetknięcie się z Indiami, ale nie ma czasu, by usiąść i pogadać, trzeba bowiem ruszać w drogę. Dziewczyny zajmują kolejkę do przechowalni bagażu, a ja lecę załatwić bilety. W ponad godzinę jestem w kilku informacjach, u jakiegoś menedżera, w dziesięciu okienkach i załatwiam, mówiąc najprościej, gówno. Nie chcę o tym pisać, by nie rzucać znów kurwami - powiem tylko, że musicie być w Indiach gotowi na totalny chaos informacyjny, na rozkładanie rąk, na zaprzeczanie sobie typu "tak, może pan jechać pociągiem do Haridwar, ale to niemożliwe" i na bardzo nerwowe sytuacje w kolejkach, przy okienkach, czy w rozmowach z durniem, który na koniec stwierdza, że on wcale nie jest pracownikiem informacji i robi mi przysługę, czy złote porady "najlepiej dla pana będzie wynająć taksówkę".


Ostatecznie łapiemy wesoły autobus i dostajemy najlepsze miejsce, czyli przy kierowcy i decydujemy się jechać kawałek dalej niż do Haridwar, czyli do Rishikesh. Zamiast 5 godzin, jak zapewniał bileter, jedziemy prawie 8 i docieramy do miasta po 20. B. widzi po raz pierwszy jak za autobusem biegną rikszarze, by nas podwieźć. Miasteczko nieduże i sporo hoteli, ale o tej porze trudno znaleźć cokolwiek. K. czeka z plecakami, my biegamy, oglądamy kilka i jeden nam bardzo odpowiada, jednak, gdy już chcemy się tam ulokować o godz. 22.00, okazuje się, że nie ma wody (godzinę temu była) i awaria potrwa do jutra, choć niczego nie mogą nam obiecać na sto procent. Po drodze w biegu kupiliśmy 3 indyjskie piwa po 90 rupii. Ostatecznie lądujemy w wypasionym hotelu z pokojem za 500. Zaczyna się wielkie odpakowywanie prezentów z Polski. Po ponad dwóch miesiącach przerwy, moje zęby zanurzyły się w przepysznych kabanosach i żółtym serze, do tego kanapki z suchą kiełbasą - cuś pięknego! Wśród prezentów również leki, muza, filmy, a co najważniejsze - wielka puszka kawy i uwaga - browarrrr w puszce! Dzięęęę-kuuuu-jeeee-myyyy!!! Żeby nie było do końca tak słodko, kupione piwo indyjskie okazało się gazowaną wodą z aromatem - nazywa się to to Chinar i uważajcie, bo naprawdę wygląda jak browar, zwłaszcza że w butelce od kingfishera i zimne. Rodzime piwko jest jak balsam dla ciała i duszy, jednak ta ochydna ściema z pseudopiwem za 90 rupii (łącznie 270) nie daje mi zasnąć, za to B. pada jak pijana, krótko potem dołącza do niej K., a ja kombinuję co zrobić sprzedawcy-oszustowi.

[B:] Pierwsze wrażenia po wylądowaniu? Na lotnisku wszysko wygląda ładnie i jest czysto. Jednak po wyjściu na ulicę widzi się całkowicie coś innego. Dużo śmieci, są wszędzie. Przepisy ruchu drogowego - hmmm co to jest w ogóle... K. mówi, że spokojnie, przejdziemy. Tylko trzeba uważać, bo oni nie patrzą, większy ma pierszeństwo. Podróż autobusem też daje mi sporo wrażeń. K. i W. opowiadają mji sporo ciekawych rzeczy i przygód. Widzę kilka małp (zawsze widziałam je z zoo, a tu biegają na wolności). Kierowca non stop trąbi, wydaje się jakby prowadzenie auta polegało tu głównie na trąbieniu i wyprzedzaniu na "trzeciego". Jedziemy trochę po prąd i wszyscy grzecznie robią nam miejsce.
Moje wstępne wrażenie kulinarne - jedzonko bardzo dobre, herbatka pyszna, bardzo słodka. K. i W. opowiadają o kulinarnych fascynajcach i zawsze mówią: "musisz tego spróbować" i tak też zrobię.
Dziękuję K. i W., że mogę tu z nimi być.

2 komentarze:

  1. Zaopiekujcie się Beatką ;)

    Pozdrowienia od wiernego czytelnika i fana jednocześnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Gabryś! Toś Ty jak Hindus wyglądasz już!!!

    OdpowiedzUsuń