środa, 9 lutego 2011

07.02.2011 "UWAŻAM, ŻE TO BARDZO FAJNO, WDEPNĄĆ SOBIE W KROWIE ŁAJNO."


[W:] Zgodnie z wczorajszym zaleceniem pana z informacji turystycznej, jesteśmy na dworcu z samego rana, zaraz po 8. Przywiózł nas tu rikszarz - wynegocjowaliśmy dobrą cenę, ale tradycyjnie chciał jeszcze dodatek. Za biurkiem siedzi przysadzisty, łysy pan, kórego od razu nazywamy szefem - ma fantastyczny akcent i zamiast mówić - krzyczy. "You! Want ticket? Come on!" Obserwując szefa wychwytujemy trzy cyklicznie powtarzane "żarciki" - pierwszy dotyczy płci : przy wypełnianiu wniosku na bilet trzeba określić płeć i wiek pasażerów. I tak - siedzi sobie para, a szef na to : "which one is female? - hehehehehehe". Drugi żarcik dotyczy płatności - gdy już drukuje się bilet i poznajemy cenę, szef podaje tę kwotę w dolarach zamiast w rupiach - za pierwszym razem podziałało i na nas i miny nam zrzedły - ubaw po pachy. Trzeci niby-żarcik to wydawanie reszty - szef i kumple liczą, że sobie dorobią, więc ten zaokrągla dosyć mocno kwoty. Gdy się upominam, mówi "okej, okej" lub twierdzi, że nie ma drobnych 6 rupii. Wiemy już, że tu ludzie bardzo lubią nie mieć drobnych ( choć w kieszeniach dzwoni im kilogram monet ), więc mamy drobniaki na takie okazje. Nas nie orżnął, ale czasem w nerwach, pośpiechu, emocjach związanych z podróżą, nie każdy się upomina. Kupujemy bilet klasy sleeper na 16.25 i mamy być w Gaya ok. 21.00. Dla zagranicznych turystów jest w Varanasi specjalne biuro sprzedaży biletów i poczekalnia, przed którą są mundurowi, więc miejscowe cwaniaki omijają to miejsce - jak się tak przyglądamy, to mimo wszystkiego co słyszeliśmy do tej pory o indyjskiej kolei, mamy wrażenie, że nie jest wcale gorzej niż na PKP, a może nawet lepiej. Ciekawi nas jednocześnie, przed jakimi problemami staje zagraniczny turysta chcąc kupić na wrocławskim dworcu bilet, a przede wszystkim, czy w którymkolwiek okienku da się u nas porozumieć w języku angielskim. Większość dnia spędzamy więc na dworcu, a przed odjazdem pociągu idziemy 10 metrów dalej, gdzie panowie informują o przyjeździe pociągu, peronie etc. My na początek dowiadujemy się, że nasz pociąg jest spóźniony, 10 min, 15 min, godzinę... W tej poczekalni spotykamy jednak dwie bardzo sympatyczne Rodaczki w wieku naszych rodziców, które niestety jadą w innym kierunku - tym razem "robią" tylko Indie, ale mają za sobą godne podziwu wojaże, a kolej transsyberyjska to dla nich też żadna nowość. Nasz pociąg rusza ostatecznie o godzinie 18.45. Sleeper to trochę jakby rozbudowany nasz sypialny, trzy łóżka po jednej, trzy po drugiej i dwa dodatkowe na bocznej ścianie. Nie ma przedziałów. My niestety mamy miejscówki na dolnym i środkowym łóżku, więc kiedy przychodzimy - środkowe jest złożone, a na dolnym siedzi chyba sześć osób. Jakaś para wychodzi i dosiadamy się do wesołej grupki. Młody chłopak mówi nam co i jak, i że jeśli chcemy możemy rozłożyć nasze łóżka i spać. Na razie nie ma takiej potrzeby, więc siedzimy sobie i obserwujemy. Po chwili dwie osoby ustępują i na ich miejsce przychodzi starsza pani, która najwyraźniej źle się czuje i członkowie rodziny przychodzą co chwilę sprawdzić co z nią, częstują wodą, herbatnikami. Po 30 minutach babcia przesiada się, a za nią dostajemy dziewczynę i chłopca, do nich po chwili dołącza (jak sądzimy) drugi brat i na skrawku kanapy naszych sąsiadów z naprzeciwka sadza skrawek swego tyłka. W pewnym momencie na 8 łóżkach przypadających na "przedział" podróźuje łącznie 14 osób, przy czym dwa górne są puste, dwa środkowe złożone. Niby miejsca są rezerwowane i numerowane, ale nie ma żadnego problemu by ktoś niemający miejsca w sleeperze dosiadł się do rodziny lub po prostu wykorzystał "wolne" miejsce, pociągi są bowiem załadowane po brzegi - jeśli ktoś jeździł kilka lat temu pociągiem na przystanek woodstock w Żarach, to będzie kumał dwie rzeczy - zatłoczenie i zakurzenie (w miastach). Ustalamy, że skoro i tak nie zamierzamy spać, bo podróż ma trwać raptem 5 godzin, to akceptujemy taki stan rzeczy i nie będziemy walczyć o miejsce. Towarzysze jednak w pewnym momencie odchodzą i mamy chwilę by się zdrzemnąć na rozłożonych wyrkach. Do Gaya dojeżdżamy o 1.20, więc nawet nie próbujemy dostać się do Bodh Gaya (bo to nasz cel podróży, ale nie dojeżdża tam pociąg ), ani też nie przebieramy w guest housach, ciesząc się w ogóle, że o tej porze ktoś jest w stanie dać nam jeszcze pokój.
[W:] Z sytuacji zabawnych: Podróżowaliśmy z młodym chłopakiem i jego trzema młodszymi siostrami. Zamieniliśmy kilka zdań i ogólnie byliśmy dobrymi współpasażerami. W pewnym momencie zapytał, czy może pożyczyć na kilka minut moje sandały. Zgodziłem się, bo on musiałby wkładać skarpetki i buty - poszedł więc, wrócił i jesteśmy ziomy. Kiedy już była chwila na drzemkę, obudziły mnie komary, które pokąsały moje stopy, patrzę - za....li mi sandały! Po chwili wrócił w nich kolega, przeprosił, odstawił na miejsce i zasnął.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz