piątek, 11 lutego 2011

09.02.2011 "UWAŻAM, ŻE INDIE SĄ BARDZO FAJOWE, A SZCZEGÓLNIE LUBIĘ ICH LINIE KOLEJOWE"


[K:] Jest 13.51 jedziemy do Varanasi - tak znowu - nie było miejscówek bezpośrednio do Satny, wracamy więc do punktu wyjścia gdzie mamy zakupić bilet na dalszą podróż (do tej pory nie wiemy dlaczego nie mogliśmy zakupić biletów od razu, ale nie mogliśmy i już).
Wstajemy o 1.00, szybkie pakowanie i opuszczamy pokój hotelowy (mogliśmy tu zostać 24 godziny od meldunku). Udajemy się na dworzec - brak wolnej przestrzeni na podłodze - wszędzie śpią ludzie. Znajdujemy sobie miejsce przed wejściem do dworca, ku uciesze wszystkich nas obserwujacych. Nie lada atrakcja - dwoje białych. W. zasypia (choć ciężko to spaniem nazwać), ja obserwuję i czuwam. Tak mija czas do 6.30 - o 7.00 mamy pociąg, w co do końca nie wierzymy, ale bardzo się staramy. Niestety. Udajemy się do kas biletowych, informacji nie ma, pan mówiący trochę po angielsku wykonuje telefon i informuje W.:
Pan: - Late 3 hours. Will be 1 o'clock
W.: - But its' 7.00, three hours, so 10 o'clock, yes?
Pan: - Yes, yes, 1 o'clock., platform 1 sometimes.



Dowiadujemy się mniej więcej tyle, że pociąg jest opóźniony o trzy godziny i przyjedzie o pierwszej - nie rozumiem. Może przyjedzie na peron pierwszy. Pół godziny później dowiadujemy się, u innego pana, że jest opóźniony 4 godziny, i że nie wyświetla się na tablicy odjazdów, bo to nowy pociąg i nie ma go tam. Trzeba się dowiadywać, najlepiej przyjść później. Znajdujemy więc poczekalnię, gdzie ja tym razem próbuję złapać trochę snu, a W. zaprzyjaźnia się ze stałymi bywalcami nie mającymi domu, bardzo nami zainteresowanymi, tutejszymi myszami, szczurami. Jest fajno. Pociag nie przyjeżdża o 11.00, nie przyjeżdża o 12.00. Ok 13.00 pojawia się na peronie pierwszym, wsiadamy i szczęśliwi w prawie pustym wagonie ruszamy dalej. Mhy..... ciekawe o której dotrzemy gdziekolwiek....
[W:] W poczekalni zachwyca mnie mała myszka, która łazi ciągle koło nas i często wchodzi do sandała śpiącej, na szczęście, Karoli.
Dziwi mnie jedynie nietypowy ogon u myszki, która zaraz okazuje się szczurem należącym do rodziny trzech innych, już normalnych rozmiarów, szczurzyn. Dałem nawet "myszce" badylek po kiści winogron. Oprócz szczurów i K. śpią tu jeszcze bezdomni, schorowani ludzie. Mogliśmy iść do innej poczekalni, ale przecież postanowiliśmy poznawać Indie od wewnątrz. Gdy zacząłem pisać w laptopie z naprzeciwka podszedł zaciekawiony pan owinięty kocem i ewidentnie na ciężkim kacu. Pokazałem mu ekran i że gdy naciskam klawisze to pojawiają się literki. Prawdopodobnie pan po raz pierwszy w życiu widział takie cuda i przysiadł się obok, oparł o nasz plecak i jakieś 20 minut wpatrywał w ekran.





Na peronie K. przekonuje się, że nie warto częstować żebrających dzieciaków ciastkami. Pociąg dowozi nas do Varanasi wcześniej niż sądziliśmy, więc od razu ruszamy kupić bilet, gdzie znów zastajemy łysego szefunia. O dziwo nie ma kolejki, a ja pokazuję mu zakupioną tabakę i pastę - no i od razu inna gadka i lepsza obsługa, grunt to znaleźć wspólny temat. Wyjaśnia mi też, że ta pasta to "lime", czyli limetkowa i służy tylko i wyłącznie do poprawy smaku tabaki. Pociąg ma być o 23.25, więc zostawiamy plecaki w przechowalni i wyskakujemy jeszcze w okolice dworca. Jedzenie, kafeja internetowa, maleńkie zakupy i wracamy na dworzec. Obserwujemy szczury na peronie - K. po zmierzchu ma kiepskie widzenie, ale w tym wypadku to jej błogosławieństwo, zatem nie widzi czasami nierealnych rozmiarów szczurów, w Pokharze i w Varanasi nie widziała wielkich karaluchów, a nawet przepięknych jaszczurek. O 23.10 z głośników słyszymy, że nasz pociąg zaraz wjedzie na peron - "o kurrr...! o ja p....! punktualny!" - delikatnie komentujemy wydarzenie. Wjeżdża punktualnie, zajmujemy przysługujące nam miejscówki, na których nikt nie siedzi (kolejny szok) i cacy oddajemy się w ramiona Morfeusza.
Acha - na dworcu spotkaliśmy Rodaka, ale K. jakoś się w nim nie zakochała, więc nie pogadaliśmy zbyt wiele.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz