środa, 9 lutego 2011

06.02.2011 WCIĄŻ VARANASI


[W:] Główny cel tego dnia to zakup biletów kolejowych do miejscowości Gaya. Wstajemy, leniwie wychodzimy na ulicę, jemy śniadanie, trochę błądzimy i jesteśmy na dworcu o 14.15. Bardzo jesteśmy szczęśliwi na wieść, że biuro rezerwacji biletów było dziś otwarte do 14.00, bo to niedziela (tu nawet nie do końca wiemy jaki jest dzień tygodnia.
Bardzo uśmiechnięci i pełni nowej energii ruszamy więc odwiedzić jakąś świątynię. Na dworcu dostaliśmy nową mapę miasta i juz nie powinniśmy tak błądzić, a jednak błądzimy i ostatecznie idziemy posiedzieć nad Gangesem i pochrupać mieszankę pikantnych przekąsek (makaronik, fasola, orzeszki, chrupki - wszystko wymieszane z pikantnymi przyprawami).
[K:] Sidzimy nad Gangesem. Podchodzą do nas trzy dziewczynki i tradycyjnie chcą pieniądze, coś słodkiego, czekoladę, "biskat" (chodziło o ciastka). Potem chcą wodę która wystaje mi z torby. Wody dzieciom nie odmówię i ładnie nalewam każdej do buzi. Potem piję ja, W.. Dziewczynki oglądaja nas, dotykają. Porównujemy kolory naszych skór. One potrafią liczyć po angielsku do dziesięciu, więc zaczynamy grać w łapki licząc "łan, tu, tri...". Pytam jak się liczy w ich języku - nie bardzo umieją powiedzieć. Kładziemy też nasze dłonie jedna na drugiej po czym z okrzykiem je podnosimy. Mała kładzie mi się na kolana, oglądają moją biżuterię, chwaląc się swoimi złotymi kolczykami. Dwie siostry i ich koleżanka. Zbierają na brzegu butelki. W torbie mają dwie szklane, dokładają naszą plastikową. Fascynuje ich tatuaż W.. Mówią, że to potwór z Gangesu, który zjada ludzi. Śmieszy je też oczywiście bródka. Jedna z nich chodzi do szkoły, ale dziś jest niedziela i ma wolne. Wspominają co jakiś czas, żeby dać im 10 R, albo zrobić foto (= "gif mi many"), ale w ich zachowaniu jest dużo szczerości i dziecinnej naiwności, chęci zabawy i poznania kogoś innego.
Nad Gangesem siedzimy do późnego wieczora, z boku obserwując arati, sadhu, ludzi i powtarzając "no, thank you".
"z wydarzeń magicznych [K:] ": dziś po zachodzie słońca puściliśmy na wody Gangesu świeczki, z naszymi modlitwami, prośbami, za wszystkich nam bliskich, tych którzy są, których już nie ma, których nie ma jeszcze, za nasze marzenia - dla mnie chwila bardzo wzruszająca i z pewnością - BEZCENNA!








[K:] W Indiach wiele zaskakuje i jednocześnie nie zaskakuje, że wszystko może się zdarzyć.
Z cyklu "indyjskie obserwacje" (wiem, że to co napiszę poniżej dla wielu może być oczywiste, dla nas nie było i wiemy, że dla części czytelników też nie, więc dla nas ten dział):
- w Indiach wszystko jest "bardziej" niż to co do tej pory widzieliśmy;
- mężczyźni trzymący się za rękę, przytulajacy to norma (w Nepalu już nikogo nie dziwiło), to po prostu sposób okazywania przyjaźni, sympatii, nie ma nic wspólnego z homoseksualizmem. Nie jest dobrze widziane okazywanie uczuć przez osoby odmiennych płci, nawet trzymanie się za rękę;
- wśród ludzi żyją zwierzęta, niekoniecznie udomowione. Obok krów, którym wolno wszystko, mieszkają tu kozy, którym wolno prawie wszystko. Krowy jako "święte" mogą wchodzić wszędzie, to ludzie ustępują im drogi (nam już się zdarzyła sytuacja kiedy krowa zepchnęła nas pod koła rikszy, albo do rynsztoku). Najtrudniej pogodzić się z widokiem psów. Najczęściej wychudzone, często poranione, a czasem po prostu martwe. Najczęściej zobojętniałe wylegują się tak po prostu, nie robiąc sobie nic z tego co je otacza. Konkurują z krowami w grzebaniu w śmieciach. Najgorszy jest widok małych szczeniaczków. Wychudzone suki nie chcą ich karmić, małe często zostają porzucone, słychać tylko piski. Wczoraj prowadzeni takim piskiem znaleźliśmy małego na jakimś worku. Mogliśmy tylko go przykryć, może przeżyje; [W:] pierwszy raz w życiu widzieliśmy psy żyjące w norach oraz walczące ze sobą grupy. A te szczeniaki to przerażający widok, chciałoby się je wszystkie zabrać do domu, umyć, odkarmić. Czasem zdarzało się, że ktoś je dokarmiał, ale od Hindusów częściej dostają kopa niż jedzenie. Raz widzielismy pana rikszarza, który kupił do herbaty ciastka i karmił nimi pieski. Takiemu to bym za rikszę i stówkę dał;
- po ulicach poruszają się: autobusy, ale nie miejskie tylko takie "dalekobieżne", samochody (rzadko), taksówki (rzadko, choć spotkaliśmy kilka Ambasadorów), motory, riksze motorowe (tuk tuki), riksze rowerowe (każda inaczej strojona!), rowery do transportu trzykołowe (tak jak riksze tylko zamiast pasażerów mają miejsce na wszystko inne), rowery, piesi; pierwszeństwo ma ten kto większy i szybszy. O swojej obecności dają znak klaksonami (często tak głośnymi, że "rozrywają" bębenki), jeśli trąbi to znaczy, że jest większy i musisz mu ustąpić. Szwagra muszę znartwić - nie ma Vari; [W:] poza wszelkimi wynalazkami są tu trzy pojazdy, które ciągle przykuwają moją uwagę. Pierwsze to stare skutery marki Bajaj, drugie samochody Ambasador, będące połączeniem naszej Syreny i Warszawy (cuudne!) i oczywiście motocykle Royal Enfield, których jest tu znacznie więcej niż w Nepalu (tu je produkują) i sporo jest starszych modeli Bullet, czasem nawet bardzo starych. Z każdym kolejnym zakochuję się coraz bardziej;
- słodyczy jest tu wiele, ale tak słodkie, że ciężko zjeść choćby kawałek. Część jest robionych z sera i potem moczonych w słodkiej wodzie, inne robione z mleka z proszku. Kolejnym "gatunkiem" są te smażone na oleju (po zjedzeniu jednego w Pekinie nie mogę na ten typ patrzeć). Jeszcze inne to marmoladki z mango (bardzo smaczne), coś jakby kandyzowane owoce, ale przesłodkie; poza tym robiony z mleka i nie wiadomo czego mus (dobry) i lassi (jeszcze nie próbowaliśmy); [W:] raz wzięliśmy kulkę serową i jedną z mleka w proszku i miodu, obydwie pływają w cukrowym roztworze. Nasze słodycze w porównaniu z tym są po prostu nijakie... A mus robiony z mleka i czegoś żółtego pan określił jako "milk mustard", a przynajmniej tak usłyszeliśmy, więc zostało już i funkcjonuje: mleczna musztarda;
- krowie kupy, poza sikami tych samych i ludzi tworzą klimat "gówniany"; po pierwsze pierwszego dnia ciężko nie zwymiotować, po kolejne: ciężko nie wrócić z ulicy z kupą na podeszwie; Krowy załatwiają się gdzie chcą, więc placki są wszędzie, rozjezdżane przez samochody, roznoszone na butach - klimatyczne! [W:] klimacik jak się patrzy;
- owoce i warzywa w większości sa nam znane - zaskoczeniem jest czerwona marchewka taka bardzo czerwona - smakuje jak nasza; Kapusta, kalafior, ziemniaki, pomidory, rzepa, bakłażan, pomarańcze, mandarynki, papaja, banany i dużo zieleniny, której nie znamy, sprzedawane są najczęściej. Piliśmy też sok z kokosa, bezpośrednio z owocu, przez słomkę. Przy nas sprzedawca odciął czubek. Smak wiadomo - bez szalu, ale ciekawy; [W:] pamiętam reklamę sprzed lat popularnego batona kokosowego. Zawsze sądziłem, że wnętrze kokosa skrywa właśnie taki upłynniony słodki baton. Jeśli ktoś z Was ma podobne skojarzenia, niech lepiej nie próbuje soku, bo czar pryska...
- większośc naczyń w której podaje się posiłki, tak jak w Nepalu jest metalowa. Na ulicy herbatę podaje sie w glinianych miseczkach, szklankach, ciabatę na gazecie, a curry warzywne w miseczce zrobionej z liści (w Nepalu było popularnym naczyniem, widzieliśmy też "produkcję" takich naczyń - po prostu pozszywane liście). Plastik używany jest sporadycznie; [W:] dla potrzymania w dłoni takiej zajebistej czarki warto kupić na ulicy herbatkę, a potem można sobie taką walnąć i rozbić o asfalt, gliniane szczątki są wszędzie. Acha - tu nawet nie trzeba mówić, że chce się "milk tea" - mówisz herbata i oczywiste jest, że dostaniesz przesłodzoną z mlekiem - zwykłej czarnej jeszcze nie widzieliśmy, takie wypasy są tylko w naszym pokoju z magicznego "electronic heating cup", który ma się coraz gorzej, ale działa. Co do kawy, to jest to jakby słodkie kakao dla dzieci z czekoladową posypką. Nie wiem, czy w ogóle jest w tym choćby odrobina rozpuszczalnej;
- dowiedzieliśmy się co Indusi jedzą zazwyczaj - śniadanie i kolacja to ciabati z curry, obiad - thali;
- sklepy mięsne są jeszcze bardzie szokujące - można uczyć się anatomii zwierząt, na przykładach precyzyjnie rozwieszonych narządów wewnętrznych (płuca, żołądek, nerki, wątroba); to co nie jest nikomu potrzebne zjadają psy roznosząc gdzie się da. Psy zresztą zjadają nie tylko resztki z rzeźni - martwy ptak to też pożywienie; [W:] widzieliśmy raz jak szczeniak jadł płód (pewnie swego brata). K.o mało nie zarzygała ulicy, a ja widziałem to gdy zamykałem oczy przed snem - ciężkie doświadczenie...
- wszystkie śmieci rzucane są na ziemię, wszystkie śmieci (łącznie ze zużytymi pampersami) (często lądują na ziemię wyrzucane przez okno), ale są też sprzątane, wydaje mi się, że przez najniższą kastę, rano każdego dnia; [W:] patrząc na śmieci trudno nie puścić początkowo pawia, zużyte pampersy i podpaski w które się wpedtuje to sprawy wymagający kilkudniowej aklimytazji;
- miejscowi mówią do nas "Sir" i "Madam", czasem do W. ktoś powie Baba, co pewnie oznacza mężczyznę
- wszędzie jest pył i kurz - pobocza ulic to często po prostu piach unoszący się w powietrzu po przejechaniu czegokolwiek; [W:] -smarkamy na czarno i z głowy ścieka szara woda;
- normą jest to, że idziemy ulicą metr od siebie i nie słyszymy co do siebie krzyczymy;
- normą jest też dziura w ulicy 1m x 1m x 1m, która nikomu nie przeszkadza
[K:] Męski ubiór wprowadził nas w zdziwienie, a właściewie jeden jego aspakt - kamizelki. Ale nie takie zwykłe - zrobione z wełny ze złotą nitką we wszystkich kolorach tęczy, choć bardzo popularne są błękitne, różowe, żółte, czerwone. Staramy się robić im zdjęcia, żeby móc przedstawić Wam galerię tutejszej mody. Poza tym bardzo popularne są koszule i spodnie na kant. Nie obędzie się też bez szalika którym obwiązuje się głowę (casem w zastępstwie chusta, ablo ręcznik). Niektórzy zamiast spodni zakładają kawał materiału zawiązując jak spódnicę, do kostek. [W:] Sweterki są rewelacyjne, czasem uprawiamy bezkrwawe safari i tropimy sweterki z aparatem. W Polsce ludzie zabiliby śmiechem każdego, kto włożyłby na siebie coś takiego, tutaj są najwyraźniej wyznacznikiem dobrego smaku. Jest kolorowo - i bardzo dobrze, miła odmiana od szarych obywateli RP. Zdjęcia niestety nie oddają całego klimatu. Jednak tym wesołym moherkom poświęcimy jeszcze trochę tekstu, bo zasługują na własne miejsce w tej historii.
[K:] Broda W. cieszy się sporym zainteresowaniem. Nie ma dnia, żeby kilka razy ktoś nie zwrócił na nią uwagi. Najczęściej są to wyrazy uznania, bo jest "very najs". Indusi często też zazdroszczą takiego zarostu i mówią o tym wprost. [W:] Kilka razy chciałem już obciąć, bo irytuje mnie ta fascynacja bródką, zwłaszcza, że mój zarost to 6 włosów, które rosną tylko w tym miejscu (poza małyszowskim wąsikiem). Często jest pretekstem do rozmowy, czy do najzwyklejszego nabijania się ze mnie i to wcale nie dyskretnego. Znalezłem sposób i na to - robię meeeee jak koza. Raz nawet zrobiłem po tym zeza i powiedziałem, że jestem Szatan - przestali się śmiać.
[K:] Z sytuacji zabawnych: Najczęściej nie mówi się do nas Hello! tylko Hallo! po odpowiedzeniu średnio 100 razy na godzinę na "Hallo!" - "Hallo", czujemy się jak centrala telefoniczna. Dziś na pytanie skąd jesteśmy, podaliśmy odpowiedź "Spod Chełma", w odpowiedzi padło "Very Najs". Dziś nawet pan zawołał dziecko siedzące w samochodzie, żeby się na mnie popatrzyło - no co, taka ładna dziewczyna z Polski nie zdarza się co dzień.
[K:] Z sytuacji zadziwiających: dziś na ulicy proponowano nam skorpiona, kobrę, małżę w dziwnym zestawie chyba z jakimiś sosami wystawionymi w mało ciekawych butelkach. Podobno są do żucia. Kto wie - może się odważymy.
[K:] Tak naprawdę nasza wiedza na temat innych religii jest bardzo podstawowa. Dopiero tu dowiadujemy się o religijnych obrzędach, o błędnych definicjach i niewłaściwym ich postrzeganiu. W Nepalu "Tato" tłumaczył nam kim są najważniejsi bogowie hinduizmu - Brama - stwarza, Bisznu - daje jedzenie, Sziwa - niszczy. Tak naprawdę hinduizm to bardziej filozofia niż religia. Dopiero tu zwracamy uwagę na to, że nie ma klasztorów hindu, nie ma religijnej "stolicy". Nie ma też jednej defincji hinduizmu i jednej wiary.
Szczególnymi osobami, wyróżniającymi się tu są Sadhu, o których już chyba wspominałam. T. Terzani (którego tu czytuję i polecam wszystkim którzy chcą zrozumieć Azję) pisze: "Według tradycyjnej indyjskiej wizji życie człowieka podzielone jest na cztery ścisłe i odrębne etapy , w których każdy ma swoje prawa i obowiązki, i wydaje swoje owoce.
Ostatni etap - jeśli się tak wybierze - nadchodzi wtedy, kiedy człowiek zrywa wszystkie ziemskie więzy i staje się prostym żebrakiem, sannjasinem. Odziany w kolor ognia, w którym spalił symbolicznie wszystko, co należało do "Ja" doczesnego, łącznie z pragnieniami, szuka już wyłącznie mokszy, ostatecznego wyzwolenia od sansary, świata zmian, oceanu życia i śmierci.
Moksza jest ostatecznym celem podróży sannsasina. Nic już nie odwodzi go od tego celu. Na pewno nic z jego przeszłości, która zostaje symbolicznie wrzucona do płomieni podczas "pogrzebu", kiedy on sam podpala stos, żeby przeskoczyć nad nim i wyjść odnowionym. Teraz nie jest już z niczym związany, absolutnie z niczym: ani ze swoją kastą, ani z rodziną, ani z imieniem. Nawet z religią i jej rytuałami. Pomarańczowa tunika, którą wdziewa po "pogrzebie", nieprzypadkowo wykonana jest z jednego kawałka materiału, bez szwów i wiązań. Kiedy umrze, jego ciało wrzucone zostanie do rzeki, nie zaś poddane kremacji jak wszyskie inne, ponieważ on, sannjasin, przeszedł już przez płomienie."
Jeśli wiesz już kim są Ci "żebracy" nie myślisz o nich jako żebrających. Nabierasz do nich szacunku, stają się świątobliwymi. Wiele osób daje im jedzenie, albo pieniądze. Jednemu nawet my postawiliśmy herbatę, innemu daliśmy pieniążka. Nasz "wiosłujący" mówił też, że wielu ich przyjeżdża do Waranasi, tu nawet jest miejsce w którym mieszkają.
Innymi "świątobliwymi" jakich można spotkać nad świętą rzeka są członkowie sekty aghorich, znani z makabrycznych rytuałów. Często pojawiają się przy miejscu kremacji, bez ubrania, w białym popiele ze stosów pogrzebowych, albo przepasani całunem. Jedzą i piją z czaszki, madytują na zwęglonych zwłokach, podobno raz w życiu jedzą kawałek ludzkiego ciała. Jedzą mięso, piją alkohol, zażywają wszelakich środków odurzających - czyli to co uważane jest za nieczyste. A wszystko to, żeby osiągnąć oświecenie. Wierzą, że bliski kontakt ze zmarłymi, przypomina że każdy kiedyś musi umrzeć, a styczność ze śmiercią ułatwia jej zrozumienie.
Spotkaliśmy ich i nic, poza tym że są, nie możemy potwierdzić.

Nowy cykl:
"wyrwane z gadki- szmatki":
GADKA 1
K: Nie drzyj się! A jak by tak banda buddystów wpadła do Lichenia i darła mordę?
GADKA 2
W: Co Ci się śniło?
K: Byłam w nierzeczywistym świecie zoomów...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz