niedziela, 20 lutego 2011

16.02.2011"EASY, EASY ALIBABA"


[K:] W nocy nad miastem przechodzą burze. Leje! Padający deszcz działa raczej nasennie - ja nie mogę spać, bo słyszę jakieś chroboty, i chodzenie po naszym suficie - myślę, że to jakieś małe zwierzę. Kiedy już padam, budzi mnie deszcz tym razem padający na mnie - sufit nie wytrzymał i przecieka. Podstawiam więc wiadro, przesuwam się o pół metra i próbuję spać dalej. Przeciek okazał sie niegroźny, choć cały nasz sufit pokryty kasetonami dziwnie się jakoś tak wygiął. [W:] obudziła mnie Karola podstawiająca wiadro i dotarło do mnie, że woda wcale mi się nie śniła, tylko kapała obok mojej poduszki. Sufit się wygiął i tylko czekać aż spadnie na nas. Sufit to jeszcze pół biedy, bo ciągle słyszymy tajemnicznych mieszkańców - ja jestem całkowicie przekonany, że to zasrane szczury, choć początkowo sądziłem, że małpy. Jestem jednak tak padnięty, że szczury, małpy, karaluchy, czy psy w niczym mi nie przeszkadzają, tylko bidna K. przeżywa horror.


[W:] Na śniadanie serowa paratha - placek taki jak ciapati, ale większy i z nadzieniem - bierze się kulkę ciasta, w środek wgniata farsz, obtaczając go całkiem ciastem i taką pyzę wałkuje się na cienki placek, który ląduje na zalanej olejem patelni. Znów prostota i znów pyszota i znów inspiracja do innych niż kanapkowe śniadań. Gdy przynieśli mi "kawę", przesunąłem ja w stronę K. sądząc, że to jej black tea, po chwili jednak dostała swoją herbatkę, po której łyku włosy stanęły mi dęba, a żółądek krzyknął "Paw!", ale obyło się bez. [K:] Pierwszy raz nie wypiłam tego co mi podano - no po prostu nie dało się przełknąć! Zjadłam za to dwa tosty z masłem (bez szału, ale mój układ pokarmowy jeszcze nie jest w formie) - tost wielkości przekrojonej w poprzek bułki i masła 1/3 grubości. Pan który mi to przygotowywyał nie zabardzo umiał sobie z "daniem" poradzić, więc pomógł mu inny i jeszcze inny, więc mojego masła dotykały, mam nadzieję, tylko trzy osoby (co się z nim wcześniej działo, nie wiem - zostało wyjęte z lodówki, a po przyrządzeniu mi posiłku, to co nie wylądowało na toście zostało dokładnie pozgarniane i do lodówki znów trafiło). Smaczne, naprawdę.


[W:] Dziś postanowiliśmy odwiedzić oddalone o niecałe 30 km od Agry miasteczko Fatehpur Sikri. Poczytaliśmy gdzieś, by zwiedzić wszystkie atrakcje przed Taj Mahal, gdyż w odwrotnej kolejności nic nie zrobi już na nas wrażenia. W drodze do autobusu spotkaliśmy chłopaka z kijem od krykieta. Sympatyczny kolega okazał się sportowcem, który jutro ma bardzo ważny mecz i dlatego nie jest "happy", bo boi się przegranej. Jest chrześcijaninem i ma świetne, jak dla sportowca, imię - Stanley Rock. Szedł z nami spory kawałek pytając o Polskę, opowiadając o sobie i swojej rodzinie. Karola zaspokoiła swoją ciekawość i sprawdziła ciężkość kija, który okazał się dość lekki. Wymieniliśmy się mailami i życzyliśmy wygranej w meczu - wyglądało, że dla Stanleya to naprawdę ważna sprawa.

26 km nasz autobus pokonał w grubo ponad połtora godziny. Od progu autobusu jakiś cwaniak namawiał nas na "weri czip restaurant", ale zignorowaliśmy go i poszliśmy w górę miasteczka, jednak po jakimś czasie, nie znalazłszy innej knajpy, wróciliśmy pod przystanek a tam zaskakująca nazwa - rzeczywiście "very cheep restaurant". Zachęcali thali za 40 rupii, więc wziąłem porcję, a K. nic, bo nie czuła się jeszcze najlepiej, co najwyraźniej nie podobało się chłopaczkom z knajpy.
Acha - gdy otworzyliśmy menu, w foliowej koszulce było kilka kartek w różnych językach, a wśród nich polski tekst mówiący, że ogólnie dobre żarcie, naciągacze do opanowania i knajpa jest ok - podpisano Marek Jakubowski. Thali w najprostszej wersji i żadna rewelacja, ja zajadam, K. robi na zewnątrz zdjęcia, a gdy przyszło do płacenia, podałem 50 rupii, a młody koleś śmiejąc mi się w twarz mówi, że 10 rupii za serwis. Zdenerwował mnie do tego stopnia, że moja reakcja zaskoczyła mnie chyba bardziej niż kolesi z knajpy. Otóż wszedłem za gnojkiem do kuchni i wyrwałem mu z ręki mój banknot. Zaraz zlecieli się kumple krzycząc "okej, okej, easy Ali Baba!"-chyba myśleli, że w ruch pójdą narzędzia z kuchni. Zapłaciłem 40, choć mogłem wyjść nie płacąc w ogóle - chamstwa nie zniesę. Było gorąco i chłopaki naprawdę się przestraszyli i bardzo dobrze. Może gdy kolejny raz usłyszą polski język będą się lepiej obchodzić z gośćmi, by jakiś inny Alibaba się nie wkurwił i nie chciał zabijać. Weszliśmy na teren starego miasta i trzeba przyznać, że wrażenie robi ogromne. Od początku mamy nieproszonych pomagaczy, którzy oczywiście szanują to, że nie chemy przewodnika i chcemy zostać sami, ale..., zawsze jest jakieś ale, i mimo że ignorujesz typa, ten wygłasza monolog. Po akcji w knajpie jeszcze nie spadło mi ciśnienie, więc jestem w stanie popełnić dziś morderstwo. Jednak po chwili emocje mijają i zachwycamy się widokami, fotografujemy, a nawet dajemy się fotografować. Mnie ciągle nazywają tu Alibabą i czasem zdarza się, że ktoś chce mieć ze mną zdjęcie. Przy grobowcu można przywiązać wstążeczkę z życzeniem, zwłaszcza jeśli chodzi o dzieci, my niestety nie przywiązaliśmy i co teraz będzie z naszymi wspaniałymi potomkami? Będą, nie będą? Narodzą się nowi Mesjasze? Zobaczymy. Acha - ważna sprawa, od rana widzieliśmy mnóstwo zielonych flag noszonych przez muzułmanów, przypiętych do samochodów, motocykli. Głowy mają przewiązane zielonymi chustami, chodzą dużymi grupami i robią dużo hałasu. W Fatehpur Sikri też jest ich pełno, a nawet odbywa się tu wielka parada, samochody, riksze z głośnikami i bardzo głośną muzyką, konie, wielbłądy, bębny, trąby, szable, ciastka, owoce, słodycze, impreza na skalę Parady Wolności.




















[K:] Kiedy czekaliśmy, podczas "parady", podszedł do nas chłopczyk. Najpierw stanął i wyjął plik "zabawkowych" banknotów, oczywiście zerkając co chwila czy widzimy, co on ma. Inni chłopcy poprosili mnie o zdjęcie, więc i on za jakąś chwilę przybiegł z kumplami i zdjęcie chciał. Na jednym się nie skończyło, a kiedy wsiadaliśmy do autobusu, chłopaki byli już moimi kumplami, a może nawet "kimś więcej", bo ten z grubą kasą słał mi nawet buziaczki!




[W:] Zanim jednak przyglądaliśmy się paradzie, poszliśmy obejrzeć ruiny miasta, gdzie ja spotkałem bardzo sympatycznego pana, z którym rozmawiałem całkiem długo na przeróżne tematy - problem jedynie w tym, że on mówił w hindi a ja po polsku i angielsku, ale momentami wyczuwało się nić porozumienia. Pan chciał zapalić, a że jestem "szczęśliwym" niepalącym od prawie trzech miesięcy, poczęstowałem go tabaką do żucia. Nasypuję mu sporą porcję i pytam czy jeszcze, on "jes, jes", więc myślę, że to prawdziwy twardziel i jak żuje to na maksa, a on wrzuca szczyptę do ust, a resztę zawija w foliową torebkę i chowa do kieszeni - no cóż, będzie miał na później. Podczas gdy ja oddałem się konwersacji z rolnikiem, Karola poznała grupę dzieci, które koniecznie chciały mieć zdjęcia w każdej możliwej pozycji, więc robiła za fotografa. Na szczęście dzieciaki ani raz nie wspomniały o kasie, zadowoliły ich zdjęcia widoczne w aparacie.



[K:] Dzieciaki były narawdę fajne - żadne z nich nie mówiło ni słowa po angielsku, ale dogadywaliśmy się. Bardzo cieszyło ich pozowanie, a już zobaczenie siebie na ekranie to szał!, po którym następowała kolejna sesja. Najstarszy, który namówił mnie do robienia "foto", żegnając się podał mi rękę i nawet mnie w nią pocałował, co było naprawdę urocze.












[W:] Mój nowy ziomal też nic nie chciał, a nawet dał mi 5 rupii mówiąc coś o "Sultan Baba", ale nie rozumiałem i zwróciłem mu kasę. Do wspólnego zdjęcia założył mi też swoje korale, odpowiednik naszego różańca i przez chwilę uczył mnie modlitwy, ale w hindi nie łapię jeszcze żadnych słów. A przeprrraszam - umiem powiedzieć "du" co oznacza dwa. Na palec wetknął mi też swój piękny pierścień z kamieniem i chyba chciał mi go sprzedać - śmiał się, że zmieścił mi się tylko na najmniejszy palec, choć jego spracowane dłonie wydawały się dwukrotnie większe od moich. By nasz autobus powrotny ruszył, musieliśmy czekać aż cała parada przejdzie przez ulicę, a show trwał około godziny. Po powrocie thali na kolację, owoce, piwko i spać. Piwko kupiłem tutejsze, zwie się "Royal Challenge" i jest lekkim siuśkiem. Na butelce jest cena 65, ja płacę 90, gdy pytam o co chodzi, pan nieco wzburzony odpowiada, że ta cena jest "government", a to jest "private shop". W luźnym tłumaczeniu pan powiedział mi, że jak się cena nie podoba, to spier....
















[K:] Z przewodnika: "Opuszczone dziś wspaniałe miasto z czerwonego piaskowca powstało w 1571 r. dla uhonorowania sufickiego mędrca Salima Ćisty, który przepowiedział Akbarowi narodziny upragnionego syna. Zamieszkałe zaledwie 14 lat, Fatehpur Sikri z braku wody opustoszało wkrótce po śmierci władcy. Budowle zdradzają wpływ architektury perskiej i hinduskiej. Na tle czerwonych murów wyróżnia się wyciosany z białego marmuru groboweic Slima Ćisty, z jednym z najpiękniejszych w Indiach okratowań. Miejsce to jest popularnym celem pielgrzymów z całego kraju, zwłaszcza bezdzietnych, którzy prosząc przy grobowcu o potomstwo, przywiązują do kamiennych okratowań bawełniane nitki."
[K:] Dziś w nocy na szczęście nie pada, ale mocniej chrobocze. W. zapewnił mnie, że to karaluchy pod kasetonami, albo szczury. Mam więc nad czym w nocy myśleć, tymbardziej, że karaluchy mogłyby wyjść przez szparę zrobioną przez wodę. Do tego pomyliłam daty, więc plan podróży ulega zmianie - trzeba opracować nowy, poczytać- tym sposobem kładę się po 3.00, przy zapalonym świetle (może zniechęcę do wyjścia karaluchy?), i nasłuchuję co one tam robią.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz