wtorek, 22 marca 2011

15.03.2011 ORIENTACJA W TERENIE

[K:] Dzisiejszy dzień to dla mnie zmaganie się z temperaturą. Nie mamy termometra, żeby potwierdzić ile jest naprawdę - prognozy podają 36 stopni, w słońcu jest pewnie dużo więcej. Tułamy się po miejście, trafiamy na Centralny Market, a tam na cuda! Jeszcze żywe kraby - nie chodzą bo są powiązane, całe masy ryb, i innego mięsa, owoce morza i po prostu owoce.


Później trafiamy do niezidentyfikowanego na naszej mapie obietku - jest tu duża świątynia buddyjska, gdzie zgromadzone tu Buddy, albo ich elementy świecą różnokolorowymi światełkami. Trafiamy też do małej świątynki, gdzie pan, którego można określić "dobry człowiek", pokazuje nam "brown eyed buddah" i daje nam błogosławiństwo, wymawiając niezrozumiałe dla nas modlitwy i kropiąc nas wodą.


Po drodze mijamy małe targi i tu też nie możemy się nadziwić. Owoców w większości nie znamy, pozostałe nie przypominają tych kupowanych w supermegaekstramarketach. Kilka odmian bananów, małe pieczone ptaszki, duże pieczone na rusztach cielaki, robaki, żaby i małe muszelki, których kupujemy woreczek. Są takiej wielkości jak te które można nazbierać and Bałtykiem - dobre!
Siedzimy na trawniku, a W. żuje ostatnią tabakę jaka nam została (ku naszej rozpaczy). Podchodzi do nas dwóch braci w wieku ok 5 i 7 lat. Chcą nam sprzedać branzoletki (niestety bardzo wiele dzieci w Kambodży pracuje). Chłopaki nie bardzo rozumieją, że bransoletek nie potrzebujemy, ale po chwili znajdujemy wspólny język - uczą nas mówić po khmersku. Uczymy się podstawowych zwrotów i liczenia do dziesięciu. Niestety po 15 min nic już nie pamiętamy.


[W:] Wczoraj mieliśmy okazję spróbować pysznych bagietek z ulicy za dolara (były z czymś jakby mortadela, ale wersja oficjalna dla Karoli, to że był to żółty ser). Muszę też przyznać, że noc była bardzo do pupki, gdyż w takiej temperaturze, pomimo śmigającego ciągle wiatraczka, po prostu spać się nie da i już. Prysznic pomaga, zwłaszcza gdy mokrym nago stanie się przed wiatraczkiem, ale wtedy też się nie śpi. Dziś za to chcieliśmy spróbować czegoś tutejszego na śniadanie, kupiliśmy ryż, jakąś papkę (chyba z ryby i trawy cytrynowej)zawiniętą w liść bananowca i placki z jajka i jakiejś zieleniny wyglądającej jak szpinak, ja wziąłem jeszcze małą kiełbaskę z grilla. Z początku smaki nas nie zachwycają i mamy dziwne miny. Wszystko wydaje się też po Indiach bardzo słone, bo tam soli było niewiele i bardzo dobrze. Pierwszy kęs kiełbaski z wieprzka też kończy się dla mnie wypluciem go - jest przygotowana na słodko, na co nie byłem gotów i strasznie tłusta. Po chwili na przetrawienie i zaakceptowanie nowych smaków stwierdzamy oboje, że pyszne. A małe muszelki, o których pisała K. to naprawdę maleńkie chyba małże (po ichniemu Lije, ale pan nie umiał na angielski przełożyć) gotowane w pysznym wywarze i sprzedawane z wózka wyłozonego blachą, więc na słońcu trzymające wysoką temperaturę. Trzeba taką muszelkę otworzyć zębami i zjeść lub połknąć bez gryzienia zawartość - jest rewelacyjna, choć może się początkowo wydać obleśna - gorąco polecamy - koszt za woreczek 2000 rieli, czyli 0,5 $. Na targu trudno się nadziwić wszystkim widzianym żyjątkom i pięknym, kolorowym owocom - spróbujemy. Tu można kupić piwo w dzbanku (ok 2 litrów) za 2 $ a do tego dokładają kubełek lodu - piwo z lodem? niby coś tu nie gra, ale rozwiązanie to jest rewelacyjne i jeszcze bardziej lubię Kambodżę. Ludzie są bardzo przyjaźni, większość mówi po angielsku,w sklepach są kasy fiskalne z paragonami, na ulicy można, a nawet należy się targować, ale mam wrażenie, że w przeciwieństwie do Indii tu cena początkowa nigdy nie jest np. 4 razy wyższa niż końcowa. Pełno jest riksz, więc i rikszarzy, ale ci tutaj są dużo mniej nachalni i choć wkurzają, to naprawdę łatwo ich spławić. Niestety, to co wkurza, to wszędobylska prostytucja. Białoskórzy, łysiejący panowie w towarzystwie młodziutkich dziewcząt to norma i nie należy się tym jakoś przejmować. Co do Kambodżańskich dziewcząt, to trzeba przyznać, że są piękne, zjawiskowe, najzwyczajniej seksowne i nie dziwi fakt, że za cel seksturystyki wybiera się właśnie tę część świata. Wiele dziewcząt ma urodę jakby azjatycko-latynoską i uwierzcie mi panowie, że ta mieszanka, podobnie jak widok nepalskich dziewczyn myjących włosy, na długo pozostaje w pamięci. Zwiedzanie zostawiamy sobie na jutro i po obejściu części miasta kończymy dzień przy dzbanku piwa, który tak jak wczoraj kosztuje 2 $, tak jak wczoraj dostaję paragon, tak jak wczoraj dają nam kubełek lodu, tak jak wczoraj można tu skorzystać z toalety wyposażonej w spłuczkę. Wreszcie nie ganiamy jak nakręceni, nie jesteśmy głodni ani wkurzeni, nie musimy wykłócać się o pieniądze, wreszcie odpoczywamy od Indii, ale tak naprawdę odpoczywamy. W pokoju jest goręcej niż na zewnątrz, bo mury trzymają jak termos, więc pocimy się już od progu, ale i tak jest pięknie.
"z wydarzeń magicznych [K:] ": zimny prysznic po spacerze w morderczej temperaturze - BEZCENNE

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz