czwartek, 10 marca 2011

09.03.2011 DELHI

[K:] Wczesna pobudka, ostateczne pakowanie i idziemy na spacjalną linię metra która jedzie na lotnisko. Inny świat - czysto, miła obsługa która wszystko wyjaśni, zaprowadzi do windy i nawet wciśnie odpowiedni przycisk. Na lotnisku już dużo bardziej indyjsko. B. nie ma wydrukowanej rezerwacji (wg informacji podawanych przez linię lotnicze nie musi) co tu stanowi już duży problem. Chodzimy od bramy do bramy, od okienka do okienka, pan gdzieś dzwoni, gdzieś chodzi i w końcu może wejść na lotnisko. Tylko ona, bo osoby nie posiadające biletu mają zakaz. Zostajemy więc na zewnątrz i czekamy. Dostaję sms-a, że bagaże są za ciężkie o 10 kg! (oszukane wagi!) Dopłacić można tylko w euro - których nie mamy. W wejściu dokonujemy więc szybkiej selekcji i ważenia na oko. Dzięki "uprzejmości" pana z karabinem pilnującego wejścia, mogę B. pomóc, bo ta ma tylko 5 min do odprawy. Wypakowujemy więc co się da i nerwowo czekamy czy przeszła odprawę czy nie. Po chwili dostajemy sms-a, że jest ok. Nawet się nie pożegnaliśmy.
B. dzieujemy za wszystko, a przede wszystkim za wspólnie spędzony czas.
Wracamy na New Delhi i robimy sobie "luza". Czas odespać i zaplanować dni do naszego wylotu.
Wśród rzeczy które nam zostały, a są nam nie potrzebne jest przewodnik LP po Chinach. Prawie nowy. Idziemy więc do sklepiku z angielskimi książkami i pytamy o możliwości zamiany, sprzedaży. W pierwszym oferta nie jest szałowa - możemy zamienić na to samo wydawnictwo Azje Południowo-Wschodnią z dopłatą 900 R, albo zamienić na jakiś nieznany z 2005 roku. Idziemy na drugą stronę ulicy i tam już mamy lepszą propozycję. Zamiana na interesujący nas z dopłatą 200 R. Wadą jest to, że nie ma oryginalnej okładki - cała niebieska - dla nas to nie wada, wręcz przeciwnie, mamy wyjątkowy egzemplarz. Niestety polskich przewodników nie chce odkupić - pokazuje nam nawet jeden po Indiach. Stoi u niego od lat i nie cieszy się zainteresowaniem.

[W:] Na lotnisku nie owijając w bawełnę, po prostu się wkurwiliśmy, bo znowu wyszła na wierzch ta indiańska bylejakość, pierdołowatość, chaos informacyjny i niekompetencja. Ubawiłem się za to obserwująć dziewczyny w pocie czoła wyciągające toboły z plecaka. Hitem był tekst B. "ręcznik na wyjebanie". Ja wejść nie mogłem, więc w odległośći 30 centymetrów obserwowałem dziewczęta zza szyby, czego nie chcę komentować. A co do wag, to my wcześniej ważyliśmy wagą łazienkową i uważamy, że te lotniskowe są oszukane, no chyba że szefowa naszego hotelu (a nie jest to drobna osóbka) ma podkręconą o kilka kilo w dół, by się lepiej poczuć.

1 komentarz: