piątek, 4 marca 2011

03.03.2011 DHARAMSALA

[W:] Jak już pisałem, McLeod Ganj jest położony w górach z przepięknymi widokami. Tybetańczycy są bardzo przyjaźni, spokojni, otwarci i pomocni. Nawet w sklepie pytam pana o cenę wody, a ten pokazuje mi nadrukowaną na butelce cenę 15 rupii, w sklepie obok sprzedaje Indianin i już na wstępie wali mi ściemą w pysk i chce za tabakę więcej. Pozwiedzaliśmy miasteczko, odwiedziliśmy jakąś świątynię, a po drodze spotkaliśmy dwie dziewczyny z Polski, które przyleciały wczoraj i mają w rękach ten sam co my przewodnik (kiepski i chyba napisany z myślą o bogaczach, którzy szukają luksusowych hoteli - wydawnictwo na P.-nie polecamy - lepiej kupcie Lonely Planet). Pełno tu sklepików i straganów, znaleźliśmy nawet kurze łapki znane z Pekinu oraz kłódki, które mi się strasznie podobają i myślę o zakupie takiej w kształcie ryby lub żółwia. Ten zakup zostawiam na później i póki co cieszę się z posiadania noża z widelcem ukrytego w drewnianej rybie. Na obiad zjedliśmy kluchy z warzywami i tartę szpinakową na ciepło, a dopchaliśmy pysznym ciastkiem czekoladowym. Przy ciachu okazało się, że przecież dziś mamy tłusty czwartek, więc po drodze kupiliśmy jeszcze jedno ciacho i czekoladowy kubełek z jakimiś okruchami. Piwko Kingfisher strong można tu kupić za 70, więc przy okazji dowiedziałem się na ile dymano mnie w innych miejscowościach gdzie płaciłem 100-120.


[K:] Pogoda się nawet poprawiła, nie leje tak jak w dniu naszego przyjazdu. Wieczorem jeszcze mały schopping, bo jak to tak wrócić do Polski bez namalowanej historii życia Buddy. Zwiediliśmy Kompleks świątynny Thekczen Czoeling, później robimy sobie spacer, docierając do niezidentyfikowanych z nazwy przez nas świątyń, wokół których Tybetańczycy, kręcą młynkami modlitewnymi. Pięknie tu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz