piątek, 11 marca 2011

10.03.2011 OLD DELHI

[W:] Wczoraj kupiliśmy chleb, pomidory i cebulę, więc dziś na pobudkę dostałem od mej narzeczonej wypasione kanapki i kawę. Pojechaliśmy metrem na Old Delhi i najpierw odwiedziliśmy świątynię Sikhów, a potem, kawałek dalej, Czerwony Fort. Gdy usiedliśmy na trawniku, poczuliśmy cudny zapach rzeżuchy, choć jej nie widzieliśmy. Fort piękny, zdobienia momentami jak w Taj Mahal, fontanny z których kiedyś tryskała woda aromatyzowana olejkiem różanym i muzeum broni. Miejsce ciekawe, ale bilety dość drogie, bo po 250 rupii od głowy. Od rana też czujemy oboje, że jest duszno i śmierdzi bardziej niż zazwyczaj, ja po wyjśćiu na ulicę miałem wręcz chęć puścić pawia. Wracając z fortu postanowiliśmy świadomie zgrzeszyć i odwiedziliśmy McDonalda. Zjedliśmy burgera z kotletem warzywnym i ziemniaczanym - taka egzotyczna, wegetariańska niespodzianka, dopychamy lodami. Wczoraj znaleźliśmy kino, więc planem na dzisiejszy wieczór był jakiś bollywódzki hicior, jednak nie było nam dziś dane oglądanie, bo: najpierw ktoś z okna wylał na K. kubeł wody, czym zepsuto nam bardzo humory, a po drugie pan w kinie, skończony gnój, zamiast 25 chce po 50 za bilet bo film się już zaczął i okienko biletowe zamknął, więc chce ekstra kasę. Welcome to India. Cały naprawdę miły dzień te dwa wydarzenia kompletnie chrzanią i ja najchętniej dałbym komuś w pysk. Dla poprawy nastroju idziemy na sok z granatów, ale jest tłoczony chwilę po pomarańczach i nasz sok jest raczej mieszanką, choć smaczną. Odebraliśmy też zostawione wcześniej zdjęcia, które chcemy wysłać młodej parze, na której ślubie byliśmy gośćmi. Postanawiamy zrobić sobie "kino domowe" (tu podziękowania dla Szwagra za zestaw filmów) jednak nie mamy odpowiednich kodeków, i choć wyskoczyłem do kafejki i pobrałem jakieś, to odtwarzacz nie działał poprawnie. No i taki to był dzień - fajny ale ta woda z okna i cham z kina nie dają mi spokoju.










[K:] Od dwóch dni coś wisiało w powietrzu. Najpierw dostałam z bara w brodę od pewnego pana na ulicy (nie wiem jak on to zrobił), następnie od pana pchającego towarową rikszę z łokcia w ramię. Następnie coś odbiło się od rikszy motorowej (ta stała, ja grzecznie szłam po ulicy) i dostałam w głowę - na szczęście było miękkie - nie mówiąc już o motorach które przez ostatnie dwa dni usilnie chcą we mnie wjechać. Kulminacją było wiadro, mam nadzieję czystej, aczkolwiek zimnej wody które spłynęło na mnie z drugiego piętra. W szoku po wodzie i w biegu do kina udarzyłam o coś wystającego, metalowego i rąbnełam się w stopę tak, że chodzić nie mogę... Pytam - co jeszcze?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz